się, że byłam w stanie rozpoznać górę, na której znajdował się nasz zakon, ale był to bardziej
domysł niż rzeczywisty akt identyfikacji. Pięćdziesiąt kilometrów to zbyt duży dystans.
Siedzenie tam z Carlosem i Dianą nie było jednak tym samym, co podziwianie tych
widoków w swobodzie samotności. Nie byłam pewna, co dokładnie mi nie pasowało, ale
czekałam tylko w nieustannym napięciu, aż wybierzemy się w drogę powrotną i
zastanawiałam się, czy Diana czeka na to samo.
Po ponad miesiącu mieszkania w siedzibie naszego stowarzyszenia musiałam
przyznać, że nie czułam się tam wcale dużo lepiej niż na początku. A zatem ewentualna
poprawa, która mogłaby nastąpić w moim stanie psychiczno-fizycznym, nie była raczej
wyłącznie kwestią czasu. Owszem, w moim życiu było teraz o wiele więcej plusów niż kiedy
mieszkałam w Candanii. Przede wszystkim, znajdowałam się w zupełnie nowym miejscu,
zdominowanym przez cudowną, dziką naturę, która wyglądała jak wyjęta z moich marzeń,
nie musiałam martwić się Służbami Nadzorczymi (przynajmniej w teorii), ludzie kierowali
do mnie zarzuty o wiele rzadziej niż kiedy mieszkałam w Herstin i generalnie spotkałam się
ze sporą dawką zrozumienia (choć czasami kończyło się ono raczej jedynie nieznośnym
rozczarowaniem).
Najpiękniejsze, ale jednocześnie najboleśniejsze były dla mnie moje relacje z Pamelą
i Cornelem. Ta z Pamelą po dwóch tygodniach praktycznie już nie istniała. Owszem, Pamela
uśmiechała się promiennie za każdym razem, kiedy mnie widziała i pozdrawiała mnie, ale nie
chciała poświęcić mi ani sekundy dłużej. Pytałam ją kilkakrotnie, ale zawsze odpowiadała, że
jest zajęta, więc w końcu dałam jej spokój. Moja relacja z Cornelem stała się natomiast po tak
długim czasie jedynie czymś w rodzaju bezcelowej formalności i tak naprawdę byłam tak
zmęczona napięciem towarzyszącym oczekiwaniu na jego niespodziewany wybuch, że sama
zaczęłam coraz częściej odmawiać spotkań i przesuwać je na dalsze terminy, nie wiedząc, jak
bardzo rzeczywiście mi na nim zależy i czy nasz kontakt w ogóle ma jakiś sens. Każda moja
próba poruszenia z nimi tematu naszych relacji i ich oczekiwań kończyła się porażką. Kiedy
pytałam o to Cornela, mówił, że rozmawia mu się ze mną całkiem naturalnie (kiedy
naciskałam, przyznawał niechętnie, że całkiem dobrze), a kiedy ja opowiadałam mu o swoich
wrażeniach i obawach, zwykle nie odpowiadał po prostu nic i prosił mnie (a raczej żądał),
żebym nie wywierała na niego presji. Kiedy natomiast raz jeden udało mi się zadać takie
pytanie Pameli, powiedziała, że czuje się niezmiernie zraniona moimi podejrzeniami i
wyraziła swój nieopisany żal, że po tak długim czasie otwartości wobec mnie dostaje jedynie
moje jawne niezadowolenie i brak zaufania.
- Powiedz, co musiałabym zrobić, żebyś uwierzyła, że mi na tobie zależy?
Bałam się jednak odpowiedzieć na to pytanie.
Pod koniec mojego okresu diagnostycznego spotkałam się z Lilianną, z którą
dotychczas nie miałam szczególnie dużo okazji do rozmów. Spotkałyśmy się jedynie kilka
razy na spotkaniach grupowych. Zapytałam ją po raz kolejny, jak to się stało, że wyleczyła
się z alergii (tym razem nie miała na sobie nawet czerwonej plakietki), ale nie byłam pewna,
na ile jej słowa rzeczywiście do mnie docierają. - Zobacz, teraz na przykład prowokujesz mnie do zwrócenia ci uwagi, bo w ogóle
mnie nie słuchasz. - Przepraszam, to dlatego, że za bardzo się boję.