W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

prowadziło działalności rozrywkowej, propagandowej czy moralizującej, ani w ogóle
artystycznej. To znaczy, nie było to oczywiście zakazane i na swoich zapleczach mogliśmy
tworzyć sobie najróżniejsze rzeczy i najprawdziwsze dzieła sztuki, jednak w ramach pracy
„formalnej” (najwyraźniej nawet Stowarzyszenie Nieformalnego Cierpienia nie mogło obyć
się bez tej kategorii) należało zajmować się czymś bardziej pożytecznym, co z reguły
oznaczało coś bardzo nudnego i mało kreatywnego.
Byłam niezadowolona z konieczności wykonywania tej pracy, ponieważ nawet
mieszkając w totalnej samotności i nie przeżywając tego szczególnego rodzaju stresu, który
towarzyszy mi podczas spotkań z ludźmi, przez większość czasu byłam ogarnięta przez
nieprzyjemną i lekko otępiającą senność. Wiedziałam jednak, że i tak dostałam bardzo dużo
za darmo i że utrzymanie mnie w tym wyizolowanym domku musiało kosztować z
pewnością więcej niż wartość pracy, którą wykonywałam, starałam się zatem wykonać ją jak
najlepiej. Z tego co wiedziałam, alergicy mieszkający w separacji zwykle zajmowali się tego
typu działalnością. Rzadko kiedy wykonywali oni na przykład jakieś roboty ręczne,
rzemieślnicze bądź też zajmowali się uprawą roślin. W rezultacie nie miałam zatem wcale
szczególnie dużo czasu wolnego, a kiedy nawet go miałam, nie zawsze szłam zwiedzać
okolicę, wolałam bowiem poświęcić część czasu również na inne wartościowe w moim
mniemaniu aktywności, takie jak powrót do pisania scenariuszy czy szukanie jakichś
informacji i materiałów w Internecie (choć założę się, że ta aktywność nie była szczególnie
rekomendowana przez przewodniczących mojego działu). Nawet wieczorami nie zawsze
znajdowałam czas na rozłożenie się w moim ulubionym miejscu przed domem i
obserwowanie zachodów słońca, a w pewnym momencie zaczęłam popadać wręcz w obsesję
na punkcie niektórych czynności. Kontemplacja otaczających mnie widoków była jednak
niezmiennie cudowna i zastanawiałam się, czy możliwe jest przyzwyczajenie się do uroku
tego miejsca.
Wkrótce odkryłam najlepsze okoliczne „miejscówki”, to znaczy najlepsze miejsca, z
których można było obserwować górską panoramę, oraz wyznaczone przeze mnie szlaki
pomiędzy skałami, prowadzące na znajdujące się najbliżej „szczyty” (dotarcie na nie
zajmowało mi w istocie mniej niż pół godziny, nie spiesząc się przy tym jakoś szczególnie),
bądź też w inne miejsca, albo po prostu nie prowadzące nigdzie konkretnie, jedynie istniejące
i zawsze gotowe do przyjęcia mnie w swoje zawiłe labirynty. Za każdym razem kiedy
planowałam iść gdzieś dalej, brałam ze sobą mapę regionu, ale tak naprawdę nie wierzyłam,
bym mogła się zgubić. Wszystko było tu zbyt odkryte, zbyt na wierzchu. Przynajmniej w
pobliżu. Owszem, skalne labirynty bywały bardzo zawiłe, ale to nie były skały, które
przesłaniały mi widok, na które nie mogłam się wspiąć i nie zobaczyć z nich wszystkiego z
łatwością. Jedynie zapuszczając się w lasy (choć nie były one tak gęste jak w Candanii) lub w
pewnym kierunku, w którym rozpoczynały się głębokie skalne kotliny, miałam szansę się
zgubić. Zwykle nie zapuszczałam się jednak głęboko w te tereny i prawie nigdy nie miałam
wątpliwości, którędy powinnam wrócić, nawet bez patrzenia na mapę.
Krótko po przyjeździe poszłam sobie na spacer (czy raczej na małą wycieczkę) w
kierunku wioski dzikusów, którą Dagmara pokazała mi na mapie. Chciałam się upewnić
przede wszystkim, czy w ogóle jestem w stanie ją znaleźć. Droga była rzeczywiście długa,
maszerowałam prawie cztery godziny z krótkimi przerwami, zanim ją zobaczyłam. Nie
schodziłam jednak na dół, ograniczyłam się do obejrzenia jej z góry, tam gdzie stałam.

Free download pdf