przypadku bardzo wskazane, zdaniem niejednego lekarza. Poza tym, w celu pozbycia się
bólu i rozładowania nagromadzonego we mnie napięcia usiłowałam wykrzesać w domu
trochę energii na ćwiczenia, ale po wykonaniu ich mogłam już tylko siedzieć i nic nie robić, a
najlepiej iść jak najszybciej spać.
Oczywiście pilnowałam, żeby przygotować się dobrze na następny dzień, tak żeby
nikt nie mógł mi zarzucić, że nie traktuję pracy poważnie. Wiedziałam, że jeśli nie przygotuję
się wieczorem, nie wyjdę o odpowiedniej porze kolejnego dnia rano, a to oznaczałoby, że
wszystkie moje zabiegi i poświęcenia poszłyby zupełnie na marne. Bo gdybym jeszcze
spóźniła się do pracy, byłoby to równoznaczne z oświadczeniem, że rezygnuję tu i teraz.
W pracy też nie mogłam jeść tyle, ile potrzebowałam, biorąc pod uwagę fakt, że moja
potrzeba jedzenia trwała mniej więcej przez cały czas, a tolerowane odstępy między
przerwami w naszej pracy to co najmniej dwie, a raczej trzy godziny, przy czym te przerwy
nie mogły być wcale długie. Robiąc sobie zresztą dłuższe przerwy, mogłam skazać się tylko
na dłuższe siedzenie w pracy, co absolutnie nie było dla mnie korzystne.
Poza tym, i tak słyszałam regularnie, że zbyt często i zbyt długo przebywam na
przerwie, a tym samym – obijam się (albo coś kombinuję, jak zasugerował jeden kolega). I
nikt nie interesował się w tym momencie, ile czasu spędziłam wczoraj na przygotowywaniu
się, żeby w ogóle tu przyjść, wyglądać przyzwoicie i nie umrzeć z głodu. Jedna z koleżanek,
widząc mnie po raz kolejny, objadającą się na przerwie, powiedziała, że to już robi się nudne
i żebym wymyśliła jakiś inny sposób na buntowanie się, jeśli już muszę to robić.
- I tak nikt ci nie uwierzy – stwierdziła. – To jest niemożliwe, żebyś jadła tyle, ile
pokazujesz, bo wtedy musiałabyś być potwornie gruba. I nawet nie próbuj się ze mną kłócić.
Wiem, że nie jesteś głupia. Chcesz po prostu pokazać wszystkim, że jesteś tak zajęta
zaspokajaniem swoich potrzeb, że nie możesz pracować. To jest naprawdę żałosne. Jeśli już
się buntujesz, mogłabyś chociaż uczciwie się do tego przyznać.
Trzeciego dnia w pracy podszedł do mnie szef i oznajmił, że jeśli chcę mieć szansę na
utrzymanie się na swojej pozycji, muszę pracować lepiej i szybciej, albo przynajmniej, jeśli
już naprawdę nie mogę pracować szybciej – zostawać na nadgodzinach, tak długo, aż
wykonam wszystkie zlecone mi obowiązki. Wciąż nie wiedziałam, jak mogłam być dla siebie
taka okrutna, jak mogłam liczyć, że ktoś mi w końcu uwierzy, że robiłam wszystko co
mogłam i jeszcze więcej, żeby utrzymać się w tej pracy i jak mogłam skazać się samą na
takie cierpienie, ale zostałam. Nie zdołałam nawet wykonać tego dnia wszystkich zadań, choć
zostałam trochę dłużej, ale w pewnym momencie zaczęły mnie tak piec oczy, że nie
wytrzymałam i wyszłam. Kiedy wróciłam do domu, zaczęła mnie strasznie boleć głowa i
bolała mnie aż do następnego dnia, co oznaczało, że nie mogłam iść do pracy, bo ból był
zdecydowanie zbyt silny.
Patrząc na to z perspektywy czasu, nie rozumiałam, dlaczego w ogóle podjęłam się tej
pracy, a przynajmniej, dlaczego nie odeszłam już po pierwszym dniu. Takie cierpienie
prawdopodobnie nie było nawet warte zrozumienia, a jeśli nawet było, ostatecznie cokolwiek
bym zrobiła, ludzie i tak zawsze mogą mi zarzucić, że „mogłam zrobić jeszcze więcej,
mogłam się jeszcze bardziej postarać, mogłam jeszcze więcej wysiłku i na pewno bym przez
to nie umarła”. Mimo to, chcąc dać z siebie maksymalnie dużo, żebym nie mogła zarzucić
przynajmniej sama sobie, że nie zrobiłam wszystkiego co w mojej mocy, poszłam do lekarza,