Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

zlewały się z jazgotem karabinów maszynowych. Dookoła sąsiedzi uciekali do pobliskiego lasu.
My byliśmy w domu sami, bo mama poszła do miasteczka uzupełniać zapasy żywnościowe na
wypadek wojny, a ojciec miał pracownię w miasteczku i tam już pracował. Widząc uciekających
sąsiadów zamknęliśmy dom i też hajda do lasu. Niestety nie wiedzieliśmy o tym, że narażamy
się jeszcze bardziej, bo uciekliśmy pod przedwojenną prochownię, w której Rosjanie też
trzymali amunicję, pociski i inne materiały wybuchowe. Na szczęście nalot nie trwał długo.
Niemcy ostrzelali ludzi pod sklepami oraz zrzucili trochę bomb o niezbyt dużej sile rażenia. Nie
było tu żadnych celów strategicznych, nie atakowano mostów czy koszar wojskowych,
zrzucano pociski na ludzi w kolejkach, ostrzeliwano uciekające osoby cywilne.
Po nalocie nie było rozbitych domów, ale kilkanaście osób zginęło, w tym moja
ukochana ciocia Zosia. Wróg, chociaż uratował nas na jakiś czas od wywózek, zawsze został
wrogiem, zabijał drogich nam ludzi. Matka cudem uniknęła śmierci. Stała jako druga w kolejce
do sklepu, kiedy przyszły dwie Żydówki znajome i prosiły matkę, żeby wpuściła je do kolejki,
bo one nie mają w domu ani grama soli i chciałyby kupić na wypadek wojny. Matka moja przez
całe życie obdarzona była bliżej niesprecyzowanymi przeczuciami, a także proroczymi snami,
które zresztą się sprawdzały. Tym razem podobno matkę również opanował jakiś dziwny
strach, że dzieci zostały same w domu, a właściwie to tak bardzo niczego nie potrzebuje, bo w
domu zapasy jeszcze są, więc mimo sprzeciwu ludzi wpuściła na swoje miejsce obie Żydówki i
poszła szybko jak tylko mogła do domu. Niedaleko odeszła od sklepu, kiedy nadleciały
samoloty i zaczęły ostrzeliwać właśnie to miejsce. z którego matka odeszła. Obie Żydówki
zginęły od pierwszych strzałów. Matka wraz z innymi ludźmi w panice uciekała prosto ulicą,
zamiast ukryć się za domami, samolot kilkakrotnie nawracał i ostrzeliwał uciekających, widać
było, że piloci zabawiali się zabijaniem bezbronnych, niewinnych ludzi. Bóg zachował nam
matkę – doszła do domu przestraszona, że nikogo nie ma, ale wkrótce my również wróciliśmy
z lasu.
Po południu matka z ojcem uradzili, że my powinniśmy wyjechać na wieś do stryja
Sudenisa, który mieszkał w Tuszczewlach. Dom jego stał całkowicie w lesie, niedaleko Wilii,
jakieś 3 kilometry od Niemenczyna. Wyjechaliśmy razem z matką, ojciec został pilnować
domu. U stryja zastaliśmy już kilka rodzin, które podobnie jak my uciekły z miasteczka przed
ewentualną wojną. Stryj brał udział w wojnie z Niemcami i po zaatakowaniu przez Rosjan ze
wschodu nie poddał się do niewoli, a udało mu się uciec do domu, stąd też chętnie przyjmował
uciekinierów rozumiejąc ich dobrze. Wszystkich rozmieszczał w domu, w stodole, gdzie tylko
mógł, opiekował się nimi udostępnił kuchnię i komenderował: kobiety do gotowania, do
pilnowania dzieci i „stworzeń”, bo niektórzy przyjechali z dobytkiem – krowy, kozy, a
mężczyźni do kopania schronu. Bardzo mi się to podobało, bo stryj traktował mnie jak
dorosłego, a ja nie odstępowałem go na krok, wszędzie chodziliśmy razem, razem
doglądaliśmy robót, razem jedliśmy, no i razem dowodziliśmy, przynajmniej mnie się tak
wydawało.
Na drugi dzień raniutko, ledwie zaczynało świtać, obudziły nas niesamowite
wybuchy i strzelanina. Powstała panika, kobiety zaczęły lamentować, dzieci w strachu
pojękiwać, ale stryj bardzo szybko opanował sytuację, krzyknął na wszystkich aby zmilkli,

Free download pdf