Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

po niemiecku, trochę gestykulując, wyciągnęli brudną bieliznę z plecaków i pytali matkę, czy
nie może wyprać, bo oni mają trudności z praniem. Matka mogła im odmówić, ale z praktyki
wiedziała, że nie jest to bezpieczne, więc przyjęła do prania. Niemcy zadowoleni dziękowali,
ale wcale nie wychodzili z kuchni. Patrząc jak jemy obiad, a na obiad mieliśmy cepeliny – duże
gotowane kluchy z surowych tarkowanych kartofli, w środku trochę mielonego mięsa, a całość
zalana podsmażoną słoninką z cebulą, pożerali je wzrokiem. Wreszcie nie wytrzymali i
grzecznie zapytali, co my jemy i czy to smaczne. No więc matka chcąc nie chcąc zaprosiła ich
do stołu w kuchni.
Sytuacja zrobiła się trochę dziwna. Za dużym stołem w kuchni przy obiedzie siedziała
nasza siedmioosobowa rodzina pokonanych Polaków i dwóch wrogów, żołnierzy niemieckich,
przy wspólnym obiedzie. Dla nas, dzieci, było to trochę dziwne, a może nawet nieprzyzwoite,
jak można razem z wrogami jeść. Okazało się, że można. Byli żołnierzami zmobilizowanymi w
1942 roku; jeden z nich nazywał się Josef Vollmar, miał lat z 45, drugi w tym samym wieku
Gustaw (nazwiska nie pamiętam). Obaj byli żonaci, mieli dzieci i ciągle narzekali na wojnę, że
bardzo chcieliby, aby się jak najszybciej skończyła, żeby mogli wrócić do domu, do dzieci.
Mówili, że w Niemczech też już nie jest bezpiecznie, bo Anglicy bombardują, domy są rozbite,
giną kobiety i dzieci. Mama zawsze wtedy mówiła, jak niemieckie samoloty w 1941 roku zabiły
jej siostrę, a sama cudem uratowała się od kuli niemieckiego pilota, który ostrzeliwał cywilów
biegnących ulicą w 1941 roku. Wtedy Niemcy powtarzali Krieg ist Scheis, Krieg ist Scheis.
Mama na to: tak, Krieg ist Scheiss , ale i człowiek, który strzela do dzieci, kobiet i cywilów, ist
Scheiss
. Ostatnie słowo zawsze należało do mamy. Z rozmów zawsze dowiadywaliśmy się o
sytuacji zarówno na zachodzie, jak i na froncie wschodnim. Potem tych nieproszonych gości
mieliśmy często. Chociaż więcej prania już nie przynosili, prawdopodobnie załatwili to
generalnie dla całego komanda. Przychodząc przynosili chleb wojskowy, jakieś budynie, no i
najważniejsze – mydło i jakiś ersatz proszku do prania. Z tym było wtedy trudno. Starali się
zawsze przyjść w porze obiadowej, żeby trafić na posiłek. Wydawałoby się, że ci żołnierze to
też ludzie, podobni do nas, ale dlaczego ich władza była tak nieludzka?
Na rolników były nakładane duże daniny w naturze: zboże, mięso, nabiał. Wszystko
trzeba było dostarczać do urzędu gminy. Ociągających się z oddaniem należnych
kontyngentów aresztowano, a nawet rozstrzeliwano w celu zastraszenia. Taki przypadek miał
miejsce w Niemenczynie. Aresztowano biednego rolnika, który nie oddał całego kontyngentu,
bo nie miał z czego. Litwini trzymali go w areszcie tylko jeden dzień, następnie przyjechał z
Wilna niemiecki oficer. Na rynek wcześniej spędzono mieszkańców, wyprowadzono z aresztu
tego biedaka ze związanymi rękami, on chyba do końca nie wierzył, że mogą go rozstrzelać.
Niemiec odczytał „wyrok”, podszedł z tyłu i strzelił w tył głowy. Ludzie ze spuszczonymi
głowami, rozchodzili się, przysięgając w duchu zemstę.
Polskie podziemie skierowało do akcji odwetowej Kedyw- Kierownictwo Dywersji.
Żołnierze Kedywu wykonywali wyroki wydane przez sąd podziemnego Państwa Polskiego na


przyjechała specjalna grupa saperów i naturalnie chcieli założyć miny od strony miasteczka, bo to im było wygodniej. To ci
żołnierze z Wehrmachtu, którzy przychodzili do nas, podobno nie pozwolili. Ładunki wybuchowe założono z drugiej strony,
gdzie nie było domów, a w naszym domu wszystkie okna były zabezpieczone, papierem klejącym i zostały całe. Różni byli ci
żołnierze Wehrmachtu

Free download pdf