Słowa, które rzucają cień

(MateuszZeniuk) #1

coś za sobą, chociażby smugą wspomnień – tych przyjemnych, bo o nieprzyjemnościach nikt nie
lubi pamiętać.


Myślałem zarazem, że ludzie mojego życia trafiają w koła zębate innych osób, tworząc ich
światy bardziej świadomie. Rzadko kiedy dopuszczałem do swojego wnętrza poczucia tych osób
inne osoby, jakby higiena stosunków międzyludzkich w moim przypadku dotyczyła małej, zgrzeb-
nej liczby, a cała reszta miała stanowić atrybut świata zewnętrznego, nietłumnego jak w przypadku
tych wieczorów, które uwielbiałem spędzać dzięki ograniczeniu czasu, który o ciemniejszej porze
zdawał się wybijać na zegarze jakiś koniec.


Kolejną osobą była Patrycja, dziewczyna, którą poznałem na studiach. Nieopresyjność jej
osobowości, fakt, że nie zależało jej na znajomości ze mną, podobnie jak mnie nie zależało na tym,
sprawiał iż ta lekkość była budulcem albo relaksem, który wdzierał się między zwoje mózgowe tak,
że była osobą, do której mogłem uciec, chociażby pojedynczym telefonem o półrocznej częstotli-
wości.


Nie myślałem zarazem o ludziach, którzy stanowili moje najbliższe otoczenie. Nie lubiłem o
nich myśleć tak bardzo, jak lubiłem ich czuć. Sama myśl o matce, której nie przywołuję zbyt często,
napawała mnie uczuciem bezpieczeństwa, jakiegoś zaokrąglonego uczucia, które jak w przypadku
domowego obiadu wypełniało mnie od środka.


Nad ranem leżałem jeszcze w łóżku, kiedy powoli dochodziło do mnie, że tak naprawdę nie
ma niczego na moim świecie, co mogłoby zwlekać mnie z łóżka w sposób inny, niż dotychczas – z
tą nielotną myślą, że kolejny dzień rozlewa się tą samą szarością, którą wypełnić mogę jedynie
swoimi przyzwyczajeniami. Nie zależało mi również na zmianie tego stanu, w którym tkwiłem jak
w miękkim, wygodnym fotelu.


I nie chciałem tego uczucia, że jedynym sposobem na ponowne wpędzenie mnie w ramy
społecznych konwenansów jest zaczepienie jednej z tych osób, o których myślałem.


Czułem, że coś mnie wstrzymuje i być może byłem to ja sam, który wyszedł na spacer i
skręcił w ślepą uliczkę, skąd nie było odwrotu. Ułożyłem sobie w myślach całą formułkę, którą po-
darowałbym przypadkową osobę, jaka mogła pojawić się w moim życiu, chcąc zmienić mój kieru-
nek, na nowo wyprowadzając z tego zaułka, w którym tkwiłem na własne życzenie powodujące jed-
nak we mnie niewymuszoną radość.


Przyglądałem się widokowi za oknem. Jeden widok na tysiąc, które w swoim życiu zdąży-
łem obejrzeć, nie różnił się niczym nadzwyczajnym, ponieważ zawsze zalewała mnie ta sama myśl,
że spokój i dobrobyt otaczają tych ludzi, którzy z okna nie wyglądają, lecz którzy chwytają ten bla-

Free download pdf