Słowa, które rzucają cień

(MateuszZeniuk) #1

o wieczornym połysku chmur rozmyślałem o młodości, która tkwiła we mnie, nadając tym kilku
godzinom refleksji zupełnie przyjemnej i naturalnej. Doszedłem do miejsca, gdzie ta młoda dziew-
czyna zaczepiła mnie, zapraszając do towarzystwa. Też kiedyś taki byłem – nie liczyło się nic, tylko
zgraja znajomych i nasze świeże, dorosłe doświadczenia. Spoglądałem na nich z oddalenia i podo-
bali mi się niezmiernie, jakby jeszcze nieukształtowana forma niosła za sobą spektra możliwości
niedostępne, bo jedyne w życiu pojedynczego istnienia. Nie potrafiłem jednak po czasie odnaleźć
tego samego języka, który wypełniał te hulaszcze rozmowy, błądzące po tematach niejasnych i nie-
użytkowych, ale przez chwilę czułem to pragnienie – delikatne i miękkie, pożywne, bo przyjemne
do cna. Pozbawiony głębi i ciężaru stan młodzieńczy, same jego przywołanie dodawało mi lekkości.
Poczułem przez chwilę tamte lata, kiedy całymi dniami wyczekiwałem wakacji albo budziłem się
rano i nie mogłem doczekać się popołudnia. Teraz wszystko było dostępne, a każdy znajomy na wy-
ciągnięcie ręki telefonu komórkowego. Sam stanowiłem o sobie i stałem w cieniu, który determino-
wał moją codzienność. Było mi wygodnie, ale ta wygoda różniła się od młodzieńczych lat, które
pięły się w górę słońca i gwiazd, powodując ciągłość żywych czynności, aspiracji i pragnień.


Szkołę średnią pamiętam dość dobrze. Chodziłem do liceum, do klasy matematycznej,
w której razem ze mną było trzydzieści osób. Zupełnie klasyczny przypadek. Traktowałem to miej-
sce z niewybredną chęcią nauki, a przede wszystkim relacji kumpelskich, które były dla mnie naj-
ważniejsze. Lubiłem informatykę i języki obce, ale podczas lekcji niekiedy byłem senny, na szczę-
ście w ławce siedziałem z moim najlepszym jak na tamte czasy kumplem, z którym rozumiałem się
bez słów.


W klasie nie wyróżniałem się niczym szczególnym, siedzieliśmy w trzeciej od końca ławce,
co wprawiało nas w niebyt w oczach nauczyciela. Rzadko byliśmy proszeni do tablicy, niekiedy
sam się zgłaszałem. Na tle kolegów wypadałem nieco lepiej, ale to dziewczyny wiodły prym w kla-
sie.


Traktowano mnie z sympatią, a w oczach innych jawiłem się jako nieco zahukany, ale nieza-
leżny osobnik o własnych zainteresowaniach, zdecydowanie poza szkolnych, które determinowały
mój sposób bycia. Nosiłem raczej zawsze ciemne T-shirty, jeansy albo trampki. I tak siadałem
w trzeciej ławce od końca z niewymuszonym uśmiechem, lekko zdenerwowany nieodrobioną pracą
domową, nieprzykładający wagi do czasu spędzonego nad książkami. Zazwyczaj czekałem na prze-
rwę, aby wyjść na korytarz lub boisko i przegadać cały wolny czas.


Na przerwach tematy nie kończyły się, a każdą zjawiskową wiadomość oddzielały dzwonki
na lekcję albo na przerwę. Lubiłem kumpli, którzy podobnie jak ja mieli dystans do siebie i do
świata zewnętrznego. Od zawsze zatem gustowałem w określonych typach psychologicznych, jeśli

Free download pdf