szparę w oknie i okalając miękko podbrzusze młodej kobiety,
zanikła w nim. Biologii i ducha stało się zadość. Mądra dusza
dobrowolnie trafiła do zarodka ludzkiego, a nie do zarodka
jakiegokolwiek innego gatunku czy domeny! Mądra dusza!
„A nie mówiłem?” – pomyślał Bitterböse i pobiegł do toalety.
Zrobił kawę dla Florkowskiej i Markowi. Pracowali do świtu, gdy
ptaki zaczynały tłuc się do okien kościoła.
A w śnie przeżył raz jeszcze przeżył ewenementy sprzed laty.
Gdy wypadało wychodzić na spotkanie koła szachowego, aby
nie spóźnić się, Słońce blazowało już łagodniej. Mury dworca drżały
od przejeżdżającego tuż obok pociągu towarowego, kiedy
Bitterböse zorientował się, że Magister Helena powinna pojawić się
już w drzwiach, rozlewając herbatę dla swoich dzieci. Prawie
wszyscy – młodzi, starzy, oczekiwali od kobiety tego samego.
Będzie rozlewać herbatę, gorączkowo witać ich i tłumaczyć coś na
poglądowej szachownicy.
I była jedna rzecz, która dowiodła w sposób dobitny i
ostateczny, że musi być już naprawdę późno.
Jan Witter dystyngowanie otworzył furtkę. Oparł się o rączkę
swej walizki przywiezionej właśnie z Wielkiego Świata, gdzie starał
się o dyplom. Odgarnął z czoła grzywkę.
- Dzień do... – rzucił odruchowo w kierunku drzwi, z których
nikt nie wyszedł. Wyzbył się niezręczności, zwracając się ku
dorosłym członkom koła szachowego. – Wiedzą państwo, dlaczego
pani Magister Helena się spóźnia? - Nic mi na ten temat nie wiadomo, Janie.
- Niepodobne do niej.