Humory pedagogiczne

(Kasia Kuszak) #1

Bitterböse swą ostatnią podróż do Grodziszczka odbył za dzieciaka,
w olśnieniu Babisi, które nakazało jej zapoznać wnuka z urywkiem
historii rodzinnej. Odbyło się to jednak tak dawno temu, że nie
sposób, by pamiętał tamtą drogę i tamten pobyt.
Po latach przyjechał w to samo miejsce z pustką w głowie, nie
wiedząc, gdzie rozkazać taksówkarzowi zaparkowanie, nie wiedząc,
gdzie udać się w pierwszej kolejności.
Miał trzy opcje: cmentarz, rezerwat drewniany i teren
kościoła.
Turystycznie, musiał być wszędzie. Na wprost wejścia na
cmentarz, stał krzyż z drewna brzozowego, a pod nim ponoć
szczątki wykopane spod kościoła w latach pięćdziesiątych, stare na
co najmniej trzy stulecia. Przeszedł kilkoma alejkami, szydząc w
myślach z wiejskości, jej braku kunsztu i niemożnością łączenia jej
z inżynierią dusz. Tłem cmentarza było głupie pole i głupie pagórki.
Gdzieś w oddali głupi las. Niczym to było dla niego wobec
cmentarza warszawskiego, z granicami wyznaczonymi przez mury i
domem obok.
I już, już, udać się miał ku rezerwatowi drewnianemu, kiedy
kontrolerka biletów z urodą wczesnosłowiańską weszła mu w drogę
i odesłała do kasy biletowej. Prychnął, ale wrócił z biletem. Wyjął
telefon, by robić zdjęcia.
Imitacje wiekowych domków z niskimi stropami. Żeby wejść,
nawet sam Bitterböse, mężczyzna o stu sześćdziesięciu pięciu
centymetrach na osi y , musiał się schylać. Prychał, bo w środku
czuć było zapach oprawionej skóry dziczej lub zajęczej. Prychał, bo
but poślizgnął mu się w glinie oraz dlatego, że ręka dzieciaka
weszła mu w kadr.

Free download pdf