- Nie no, coś ty, rozumiem – odpowiedziałam prędko, jako że kobieta brzmiała,
jakbym wywierała na nią ogromną presję. – Czyli właściwie... – zawahałam się. – Twoje
problemy sprowadzają się głównie do tego, że nie możesz zrobić wszystkiego, co byś
chciała?
Deborah zmarszczyła brwi i popatrzyła na mnie groźnie, jakbym właśnie ciężko ją
obraziła. - To nie są zachcianki! – wykrzyknęła. – To są potrzeby! Obowiązki! Nie ważne
zresztą, dość, że męczą mnie do tego stopnia, że wszystko mnie przez nie swędzi i nie mogę
spać w nocy – dziewczyna podrapała się po ręce, jakby chciała mi dać do zrozumienia, że jej
objawy właśnie się nasilają. – Myślisz, że jak ktoś nie boi się ludzi i nie ma złamanej nogi to
już nie może mieć poważnych problemów? - Ja wcale tego nie powiedziałam! – odparłam szybko, żałując, że nie mogłam cofnąć
czasu i nie zadawać żadnych pytań.
W istocie, dylematy Deborah wydawały mi się niezwykle błahe, biorąc pod uwagę nie
tylko jej opisy, ale również jej Plakietkę. Kobieta nie miała statusu „Chorej na życzenie”, a
jej reputacja była obniżona tylko o jeden stopień. W zasadzie jej krótka lista osiągnięć była
chyba jedyną rzeczą, która rzeczywiście wyróżniała się jakoś na niej na niekorzyść. Deborah
nie bała się natomiast mówić tego, co chciała i tak, jak chciała. Wyglądała tak swobodnie, że
chyba nic, o czym powiedziała i o czym mogłaby jeszcze powiedzieć nie przeszkodziłoby mi
w pragnieniu znalezienia się na jej miejscu. Rzecz jasna, nie zamierzałam jednak nikomu
tego pragnienia ujawniać.
Po chwili odezwała się kobieta siedząca obok niej, ta z czarną opaską na oczach. - To jest najbardziej racjonalna i odpowiedzialna osoba, jaką kiedykolwiek poznałam
- powiedziała, kładąc rękę na ramieniu Deborah i odwracają w jej stronę głowę, zapewne z
czystego przyzwyczajenia albo dla efektu.
Parę osób zaśmiało się porozumiewawczo, a Deborah zrobiła taką minę, jakby ktoś
prawił jej niezasłużone pochwały i zdjęła rękę koleżanki ze swojego ramienia. Nie
wiedziałam, jak na to zareagować, bo co niby mogłabym powiedzieć? „Jestem zaszczycona,
że mogę cię poznać?” To chyba nie zabrzmiałoby w tej sytuacji poważnie. - Ale dlaczego właściwie opowiadasz nam znowu to samo? – zapytał nagle siedzący
obok mnie Felix i od razu poczułam, że jego pytanie było jakieś od rzeczy.
Ja przecież w ogóle nie znałam tej Deborah i z tego, co powiedziała Gizela, mieliśmy
się teraz wszyscy po kolei przedstawić. Zaraz pomyślałam jednak, że na jego miejscu,
gdybym znała ją już bardzo dobrze, miałabym prawdopodobnie ochotę zadać to samo
pytanie. Ludzie wokół mnie zdawali się jednak być wzburzeni bardziej niż ja. Jakiś
mężczyzna zaczął mówić, że „Przecież Ola jest nowa...” i zaraz jeden mówił przez drugiego,
tak że głosy nakładały się na siebie i chyba usłyszałam kilka razy słowo „Ola” oraz „Jak tak
można?”. W końcu przebiła się sama Deborah, która krzyknęła „Słuchajcie!” i zwróciła się
do Felixa: - Czy ty naprawdę nie widzisz, że obok ciebie usiadła nowa osoba?
W jej głosie tkwiło czyste niedowierzanie. Ale nie takie, jak gdyby nie mogła
uwierzyć, że Felix mnie nie zobaczył. Raczej takie, jak gdyby nie mogła uwierzyć, że do tego
stopnia mnie ignorował. Mężczyzna wzruszył ramionami tak nieznacznie, że nie byłam
pewna, czy zauważyłabym ten ruch, gdybym nie siedziała tuż przy nim.
tatianarevelion
(TatianaRevelion)
#1