powinien raczej oczekiwać od niewidomego człowieka, że będzie przestrzegał jakiejś
widzialnej kolejki.
Okazało się, że pan Eugeniusz stracił wzrok w wypadku podczas pracy (pracował z
jakimiś chemikaliami), ale nikt nie uwierzył mu w ten wypadek, a przynajmniej nie uwierzył,
że stracił z jego powodu wzrok. Ja z kolei nie mogłam uwierzyć, jak lekarz, okulista w
dodatku, może twierdzić, że człowiek, który nie widzi, widzi i zaczęłam się nawet
zastanawiać, czy ten mężczyzna rzeczywiście nic nie widział. Szybko skarciłam się jednak w
duchu za tę myśl, bo w końcu przyszłam do miejsca, w którym ponad formalnością ma stanąć
prawda i zaufanie, a zatem moim zadaniem było mu zaufać. Inaczej sama nie miałabym
czego tu szukać i z pewnością szybko danoby mi to do zrozumienia.
Mężczyzna opowiedział, jak stracił wzrok i jak został niejako zmuszony, jak się
okazało, zamieszkać tu, w siedzibie Stowarzyszenia Nieformalnego Cierpienia, z powodu
braku środków do życia. Jego żona nie była w stanie utrzymać całej rodziny ze swojej pensji,
a reszta przyjaciół odmówiła im długotrwałej pomocy, twierdząc, że jest wykorzystywana
przez pana Eugeniusza. Nagle głos zabrał Adrian, mówiąc, że on też został nieoficjalnie
niepełnosprawny z powodu wypadku podczas pracy. Tyle, że on stracił nogę, nie wzrok. I
miał jeszcze nadzieję na regenerację.
- Generalnie czekam na zabieg w jednej z siedzib dzikusów naszego stowarzyszenia.
Zabieg, który podobno mógłby mi przywrócić niemal pełną sprawność, ale nie wiadomo, czy
coś z tego wyjdzie. W naszym stowarzyszeniu wciąż jest za mało lekarzy i sprzętu
specjalistycznego, a chorych raczej tylko przybywa. Nie ustalili mi więc nawet żadnego
terminu. Jestem tylko wpisany na listę oczekujących. Ale to i tak lepsze niż zostać bez
niczego. W oficjalnym szpitalu nie zrobiliby mi takiego zabiegu za żadne skarby.
Zdumiałam się. Specjalistyczny zabieg medyczny w siedzibie dzikusów? Jak było to
możliwe? - Przepraszam, ale jak to, czy w jakiejś siedzibie Dzikusów są warunki do
przeprowadzenia zaawansowanej operacji? Nie wiedziałam, że oni dysponują szpitalami... -
zdecydowałam się zapytać. - Nasze stowarzyszenie ma bardzo rozbudowane struktury, Olu – pospieszyła z
wyjaśnieniem Gizela. – Przeciętnym obywatelom wydaje się, że dzikusy zawdzięczają swoją
nazwę rzeczywistemu stanowi rzeczy i mieszkają w prawdziwej dziczy, w jakichś szałasach
albo lepiankach. Jakaś część z nich być może rzeczywiście mieszka w takich warunkach,
jednak społeczność dzikusów należących do naszego stowarzyszenia żyje w zupełnie
cywilizowanych warunkach i zna się na zaawansowanych technologiach.
Spróbowałam okazać swoje zdumienie w zrównoważony sposób i pozwoliłam
Adrianowi dokończyć swoją wypowiedź. Jak widać, pozostali znali już trochę lepiej sekrety
dzikusów, bo nikt oprócz mnie nie wydawał się zaskoczony.
Następnie głos zabrała pani na wózku inwalidzkim, ta, która siedziała obok Mariki.
Przedstawiła się jako Elena Jones (nie miała na sobie Plakietki) i wyjaśniła, że uległa
wypadkowi podczas wspinaczki, w miejscu specjalnie do wspinaczki przeznaczonym.
Wypadek ten, oprócz dożywotniego inwalidztwa, pozostawił jedynie napis „Chora na
życzenie” na jej Plakietce.
Podczas kiedy Elena opowiadała swoją historię, jedna z kobiet w krótkich jasnych
włosach, wyglądająca na około trzydzieści lat, na którą zwróciłam uwagę już wcześniej, bo