wierzy w powagę mojego uczulenia. Kiedy mieszkałam na tej wsi, a właściwie w polu, bo w
pierwszej chwili nikt nie był w stanie tam ze mną zamieszkać, byłam prawie kompletnie
odcięta od świata. Tylko raz po raz ktoś mnie odwiedzał i siedział ze mną w tej ciemności
albo raczej prowadził mnie na spacer w opasce. Później mama zamieszkała ze mną, bo
ostatecznie traktowała mój problem dość poważnie, a ja nie dawałam rady sama. To
naprawdę niewyobrażalne ograniczenie, nie móc patrzeć na światło. Ale dla niej oczywiście
też nie było to łatwe. A teraz mieszkam tutaj i to jest chyba dla każdego najlepsze
rozwiązanie. Żałuję wprawdzie, że nie mogę wychodzić na dwór bez opaski nawet w nocy,
bo w mieście jest zdecydowanie zbyt dużo światła niezależnie od godziny, ale przynajmniej
nie jestem sama, a moja mama ani nikt inny nie jest skazany na mieszkanie ze mną w jakiejś
izolacji.
- A... Co by się stało, gdybyś przez przypadek zobaczyła trochę światła? –
ośmieliłam się zapytać, kiedy Annika skończyła mówić, jako że pytanie to nasuwało mi się
na myśl odkąd usłyszałam o jej problemie. - Co by się stało? To zależy. Czasami zdarzyło mi się spojrzeć przez chwilę na jakieś
przytłumione światło albo na jakąś lekko oświetloną przestrzeń i zaczynały mnie od razu
strasznie piec oczy. Jakiś czas temu zdarzyło mi się spojrzeć na Słońce, a w każdym razie na
przestrzeń oświetloną światłem słonecznym w piękny, bezchmurny dzień i... Straciłam
wzrok! To znaczy, odzyskałam go na szczęście po paru godzinach, ale te godziny były nie do
wytrzymania. I to nie tyle przez to, że nic nie widziałam i czułam niemiłosierne pieczenie, ale
przede wszystkim przez strach, że już nigdy nie będę widzieć...
Annika pokręciła głową i żałowałam, że nie mogłam zobaczyć jej oczu. Choć
jednocześnie nie potrafiłam nie cieszyć się z tego, że nie mogła mnie zobaczyć i ocenić
mojego zachowania. - Ale najgorsza jest chyba ta nieustanna ostrożność, ciągła czujność – kontynuowała.
- Cały czas muszę się pilnować, myśleć, kiedy muszę mieć ubraną opaskę, a kiedy mogę
spróbować ją zdjąć, co muszę zrobić, żeby móc ją zdjąć i jakie środki zapobiegawcze muszę
podjąć, żeby czuć się bezpiecznie... - A ja i tak oddałbym wszystko, żeby móc chociaż na chwilę coś zobaczyć – odezwał
się nagle pan w ciemnych okularach, na którego również zwróciłam uwagę już na początku.
Mogłam się spodziewać, że odezwie się, kiedy Annika zaczęła mówić. Byłam pewna,
że był niewidzący. Zwróciłam się trochę bardziej w jego stronę, niepewna, jak powinnam się
zachować i gdzie patrzeć, jako że on mnie nie widział, ale za to widzieli mnie inni.
Mężczyzna był ubrany prawie od stóp do głów na czarno i zastanawiałam się, czy
strój ten dobrany był świadomie, czy może było to po prostu pierwsze, co miał pod ręką i tak
się po prostu złożyło, że wszystko było czarne? W sklepach jest przecież mnóstwo czarnych
ubrań, szczególnie dla mężczyzn, nie było to zatem nic nieprawdopodobnego. Z jego
Plakietki wyczytałam, że nazywał się Eugeniusz Drabski i miał pięćdziesiąt osiem lat. Był też
najwidoczniej najstarszym członkiem naszego stowarzyszenia, prawdopodobnie jedynym
należącym do przedostatniej plakietkowej grupy wiekowej, grupy młodych emerytów.
Pan Eugeniusz zaczął wyjaśniać zwięźle swój problem i historię swojego życia, nie
przejmując się, że jest poza kolejką. Właściwie nikt chyba nie powiedział, że mamy – to
znaczy, że oni mają – przedstawiać się zgodnie z jakąś kolejnością. Poza tym, nikt nie