Następna była Penelopa – ta, której uczestnictwo w naszym oddziale stowarzyszenia
zawdzięczała chyba połowa zgromadzonych tu osób. Kobieta wyjaśniła, że chociaż nie ma
statusu przewodniczącej, jej rola jest bardziej zbliżona do opiekuna niż zwykłego uczestnika.
Sama miała jednak również niewielkie problemy z utrzymaniem prawidłowego wizerunku na
Plakietce, przez co jej oficjalna kariera medyczna wisiała ostatnio na włosku. Okazało się
zresztą, że Penelopa nie była jedyną uczestniczką-opiekunką tego oddziału. Eric również
opiekował się paroma osobami w grupie, mając jednocześnie własne plakietkowe problemy.
- To jest w zasadzie moja praca – wyjaśnił. – Ale jak to bywa z służbą w
Stowarzyszeniu Nieformalnego Cierpienia, stała się ona również moim stylem życia. Można
powiedzieć, moją drugą rodziną. Nie mogłem zresztą od dawna znaleźć żadnej stałej pracy,
moja Plakietka nie wygląda najlepiej, nie mam własnej rodziny, a rola opiekuna z jakichś
względów jest mi bliska, więc mieszkanie w naszym oddziale jest dla mnie wprost idealnym
rozwiązaniem.
Sabina dodała, że dla nich też, a pan Eugeniusz przyznał, że Eric jest dla niego jego
prawą ręką. Następnie Felix podniósł się nagle z krzesła i oznajmił, że musi wyjść – zgodnie
z tym, co oczekiwałam. Serafin odprowadził go lekko zmartwionym wzrokiem do drzwi, ale
nie zdecydował się go zatrzymać. Siedzący za nim William siedział teraz tak nieruchomo, że
gdyby nie jego noga, którą stukał w rytmicznym tempie o podłogę, mogłabym pomyśleć, że
zamienił się w posąg.
Tymczasem nadeszła wreszcie kolej dziewczyny w różowych włosach, która zdążyła
już wrócić do sali i zająć swoje miejsce. Zauważyłam, że co chwilę poprawia się na krześle,
układając włosy i ogólnie wykonując mnóstwo nerwowych ruchów. Kiedy zaczęła mówić,
stała się jednak całkowicie nieruchoma i sprawiała wrażenie, jakby coś ją bolało albo jakby
miała zaraz wybuchnąć płaczem. Powiedziała, że nazywa się Violetta, chociaż jej oficjalne
imię brzmi Paulina, ale to nieważne, bo przecież formalność nie jest najważniejsza, prawda?
Parę osób przewróciło na te słowa oczami, a Violetta zaczęła opowiadać swoją wersję alergii
społecznej, która generalnie nie różniła się szczególnie od tych, które już usłyszałam. Jedna
rzecz zwróciła jednak moją uwagę. Violetta powiedziała, że nie czuje się ani trochę lepiej,
odkąd korzysta z pomocy stowarzyszenia, nie czuje się z nikim dostatecznie związana, by
wyrażać swoje myśli bez skrępowania i ogólnie nie wie, po co tu jeszcze przychodzi. Po tych
słowach zapadło na chwilę pełne napięcia milczenie, po czym odezwała się dziewczyna,
która powiedziała coś dotychczas może raz, ziewała za to nieustannie i chyba nie wyglądała
na alergiczkę: - To właściwie po co jeszcze tu przychodzisz?
- Nie wiem. Chyba... - Violetta zawahała się i spuściła wzrok, jakby nie była w stanie
patrzeć koleżance ani nikomu z nas prosto w oczy. Albo jakby po prostu nie mogła się z tego
powodu skupić. – Chyba po prostu tak bardzo pragnę, żeby to się zmieniło, że wciąż naiwnie
w to wierzę...
Jej głos brzmiał tak teatralnie i dramatycznie, że nie chciało mi się wierzyć, żeby nie
chciała wywołać takiego efektu celowo. Nie wiedziałam tylko, co ten efekt miał tak
naprawdę na celu. - Nie martw się, ja mieszkam tu prawie od dziesięciu lat i wciąż się boję ludzi –
powiedział Samuel, pochylając się lekko do przodu na swoim krześle.