nawet gdyby wypowiedź ta została zignorowana, przeżyłabym to jakoś, bo wiedziałam, że
była zbyt genialna, by ktoś zmieszał ją z błotem choćby we własnych myślach.
- Patrzcie, Ola udaje, że moje problemy wcale nie są problemami – powiedziała na to
ciotka Pulcheria i pokręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. - No
tak, bo ona uważa, że tylko ona ma problemy. Inni niech harują od rana do wieczora i mają
być zadowoleni, a ona będzie sobie chodzić na zakupy cały dzień i nie wiem co jeszcze,
chyba leżeć na kanapie, i jeszcze ma prawo narzekać.
Ciotka wyglądała, jakby zastanawiała się, czy wybuchnąć płaczem czy śmiechem. W
końcu prychnęła tylko i chwyciła się ręką za głowę w geście sugerującym załamanie
nerwowe. - Kochanie, nie warto – przypomniał jej wujek Marian, kładąc jej rękę na ramieniu, a
dziadek kontynuował ich przemowę: - Bo jak ktoś ma wszystko pod nosem i nie musi się martwić o pieniądze, to niczego
nie docenia i wydaje mu się, że wszystkim wokół żyje się tak lekko. Ale nie, nie, tak nie jest. - Ola ma po prostu za dobrze – stwierdziła babcia stanowczym głosem. – Ola ma za
dobrze i musi się wreszcie wziąć do roboty. Koniec, kropka. - Ale ja jestem chora – powiedziałam, jako że słowa te cisnęły mi się na usta odkąd
zaczęli o mnie mówić. - Chora! – babcia prychnęła i wyjęła z kieszeni jakąś żółtą szmatkę, która chyba była
opaską noszoną przez ciężko chore osoby na głowie. Oczywiście w domu babcia nie musiała
nosić jej cały czas na głowie. - To – powiedziała – znaczy być chorym. Kilka osób zaśmiało się, spoglądając na
mnie, ale ostatecznie nikt nie podjął tematu mojego stanu zdrowia. Ciotka Olivia powiedziała
tylko: - Ale to jest wszystko przez wychowanie! Ja wiem, jak Ola została wychowana i
wszyscy wiemy. Na wszystko jej pozwalano, we wszystkim pomagano. Powiedziałabym
nawet: obsługiwano. I później jej się wydawało, że nic nie musi sama robić. - Nasze dzieci – wtrącił wujek Gregory – musiały wszystkiego się same nauczyć.
Wszystko sobie same załatwiały. Jak w szkole miały problemy, to same je rozwiązywały, bo
my musieliśmy pracować, a nie chodzić co dwa dni na wywiadówki. Jak miały problemy z
nauką, to zostawały w szkole na dodatkowych lekcjach. Jak chciały się czegoś nowego
nauczyć, to szły na zajęcia grupowe i później mogły brać udział w zawodach i konkursach,
bo umiały pracować w grupie. I indywidualnie też umiały. I walczyć o swoje umiały, i
wywalczyć sobie pozycję umiały. I dobrze się na studia przygotowały, i świat zwiedziły.
Albert należał za młodu chyba do dziesięciu różnych klubów. Sportowych, nie sportowych.
A później sam sobie załatwił wyjazd za granicę i teraz jest szczęśliwą głową porządnej
rodziny i szefem międzynarodowej firmy. Renata też zawsze potrafiła sobie wszystko
zorganizować. Praktyki, nie praktyki. Doświadczenia zawodowego to już na studiach jej
zazdrościli! Wyjazdami rodzinnymi też nigdy nie pogardzała. A teraz ma wspaniałego męża,
własny dom, dobrą pracę... - Tak samo Misia! – zawołał wujek Marian. – Ludzie myślą, że my jej pomogliśmy
zrobić karierę. Bzdura! Nic jej nie daliśmy! Tylko twarde wychowanie! Ja zawsze mówiłem
Miśce: albo sama zrobisz, albo masz problem. I co? Oczywiście, że robiła. I ile się jeszcze
przy tym nauczyła! Nie umiesz zawiązać buta? Zawiąż! Chcesz zostać aktorką, projektantką?