W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

  • A dlaczego idziesz z Blanką do lekarza? – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w
    język.

  • Blanka jest chora – odpowiedziała Tina, patrząc na mnie podobnym wzrokiem, jak
    Sabina, kiedy zasugerowałam, że może się nudzić słuchaniem historii swoich znajomych po
    raz wtóry. – Blanka jest chora i potrzebuje pomocy.
    Blanka miała natomiast taką minę, jakby chciała mnie przeprosić, ale być może było
    to tylko moje wrażenie. W każdym razie obie odeszły po chwili szybkim krokiem, a Melania
    zaczęła mi tłumaczyć głosem mogącym uchodzić za protekcjonalny, że to, że ja potrzebuję
    pomocy, nie znaczy, że inni jej nie potrzebują.
    Następnie, ku mojej uldze, powróciłyśmy znowu do tematu spotkania i pozostałych
    oddziałów Stowarzyszenia Nieformalnego Cierpienia, których członkowie się tu dzisiaj
    zgromadzili. W pewnej chwili powiedziałam Melanii, że nie musi cały czas ze mną siedzieć,
    jeśli ma coś innego do roboty. Ktoś zawołał ją już trzeci raz i wydawało mi się, że miała
    dosyć własnych zajęć.

  • Olu – zaoponowała opiekunka. – Przecież jesteśmy tu po to, żeby ze sobą
    rozmawiać. Myślisz, że nie jestem w stanie rozporządzać swoim czasem?
    Niedługo później do sali weszły trzy nowe kobiety, dwie wyglądające na około 30-40
    lat i jedna będąc prawdopodobnie w ostatniej lub przedostatniej grupie wiekowej, oraz
    Deborah. Deborah podeszła do naszego stołu i usłyszałam, że z telefonu, który trzymała w
    ręce, dochodziła jakaś dziwna muzyka.

  • Cześć – powiedziała. – Byłyśmy w kuchni.

  • Już chyba wszystko zrobiłyśmy, Melaniu – kobieta opisana na Plakietce jako Susana
    zwróciła się do mojej towarzyszki.
    Melania wyraziła swoje zadowolenie, a Deborah zaczęła przedstawiać nowe, to
    znaczy, przynajmniej nowe dla mnie, osoby.

  • Anastazja, Casandra, Susana.
    W zasadzie tyle, a nawet więcej, mogłam samodzielnie wyczytać sobie z ich
    Plakietek, chociaż ta najstarsza z nich, nazwana Anastazją, trzymała swoją Plakietkę w ręce.
    Kiedy spojrzałam na stojącą pośrodku Casandrę, wydawało mi się, że coś mi w niej nie
    pasowało, to znaczy nie, że coś mi się nie podobało, tylko że coś się tak jakby nie zgadzało.
    Nie wiedziałam jednak, co to było, dopóki nie usiadła obok mnie na kanapie i nie położyła
    rąk na stole. A właściwie, w pewnym sensie jednej ręki. Jednej prawdziwej i jednej sztucznej.
    Zastanawiałam się, jak na to zareagować. Może był to jakiś żart i próbowały mnie
    przestraszyć, zdziwić? Może powinnam krzyknąć „O nie, co to?!” i złapać się za głowę?
    Postanowiłam jednak zignorować jak na razie swoje odkrycie, a przynajmniej
    postarać się wyglądać, jakbym niczego nie zauważyła i skupiłam się za to na dochodzącej z
    telefonu Deborah dziwnej muzyce.

  • Co to za muzyka? – zapytałam koleżankę, która na szczęście usiadła po drugiej
    stronie Casandry.

  • Ach, to – Deborah popatrzyła intrygującym wzrokiem na swój telefon, a pani
    Anastazja zaśmiała się nieznacznie i pokręciła głową, jakby nie mogła się czemuś nadziwić.

  • To jest czekanie.

  • Czekanie? – powtórzyłam, oczekując dalszych wyjaśnień.

Free download pdf