W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

  • Ale mają panie szczęście, że są panie razem w stowarzyszeniu – zauważyłam.
    Pomyślałam o osobach, które poznałam na poprzednim spotkaniu i o tym, jak musiały
    ukrywać swoją przynależność do tajnej grupy nawet przed najbliższymi. – Rozumiem, że są
    panie spokrewnione?
    Pani Anastazja potwierdziła natychmiast, podśmiechując się lekko, jak gdybym
    zadała jakieś infantylne pytanie.

  • Co masz na myśli mówiąc, że mamy szczęście? – zapytała z kolei Casandra. – Moja
    mama nie jest pacjentką... Na szczęście! – dodała. – Ale trudno, żeby nie weszła do
    stowarzyszenia, skoro ja do niego dołączyłam. I to w tak młodym wieku. I zaangażowałam
    się do tego stopnia, że zaoferowano mi zaawansowaną operację w zagranicznej siedzibie
    dzikusów.
    Wytłumaczyłam Casandrze, o co mi chodziło.

  • Chyba musicie mieć tutaj jakieś wyjątkowo trudne przypadki w takim razie –
    odpowiedziała ze zdziwieniem, słysząc o restrykcyjnych zasadach tajności, które
    zachowywała większość członków naszego oddziału. – W naszej rodzinie wszyscy wiedzą o
    stowarzyszeniu.

  • Przynajmniej najbliżsi krewni – doprecyzowała pani Anastazja. – Przed rodziną się
    nie ukrywa.
    Wyraziłam swoje zdziwienie i pomyślałam, że wynikało to może po prostu z
    mniejszej ostrożności podejmowanej w oddziale, z którego przyjechały, ale nie
    zdecydowałam się na wygłoszenie swojego przypuszczenia, żeby nie było, że zarzucam
    komuś nieostrożność czy nieodpowiedzialność.
    Następnie kobiety znowu straciły mną zainteresowanie, rozmawiając między sobą o
    jakichś prywatnych sprawach. Deborah cały czas czekała na połączenie, to znaczy, oparła
    telefon o leżącą na stole Plakietkę, wyjęła jakiś notatnik z długopisem i co jakiś czas włączała
    się do rozmowy, głównie zadając pytania typu: „Czy naprawdę wolicie, żeby spotkanie
    integracyjne odbyło się dopiero wieczorem? Nienawidzę, kiedy coś odbywa się wieczorem,
    bo to jest pora, o której moje poczucie straconego czasu jest największe!” i „Jak myślicie,
    powinnam zostać tu do wieczora i zostawić dom w tym bałaganie, którym próbuje się zająć
    już od tygodnia czy wyjść i wrócić wieczorem?” albo „Czy myślicie, że to możliwe, że to
    połączenie nigdy się nie zakończy? Chyba nikt nie odbierze tego telefonu w nocy, co nie?”.
    Bądź stwierdzała coś w stylu: „Jak tak dalej pójdzie, to będę musiała skorzystać tu z czyjegoś
    komputera, bo przez to niekończące się połączenie nie mogę nawet skorzystać z Internetu na
    własnej komórce”. Zaproponowałam Deborah, żeby zakończyła połączenie i spróbowała
    zadzwonić ponownie jutro, ale odpowiedziała mi tylko, żebym nie wywierała na niej presji,
    po czym nie spoglądała na mnie więcej.
    Po jakimś czasie, kiedy zastanawiałam się już poważnie nad udaniem się do łazienki i
    zajrzeniem na korytarz, podszedł do nas jakiś młody mężczyzna, siedzący poprzednio przy
    sąsiednim stole i zaproponował, żebyśmy złączyli stoły i usiedli razem, żeby porozmawiać
    wspólnie. Moje towarzyszki, podobnie jak ja, najwidoczniej nie znały mężczyzny ani reszty
    siedzących z nim przy stole osób, ale zgodziły się szybko, bo, jak powiedziała Susana, w
    końcu byliśmy tu po to, żeby się poznać. Nie musiałam wstawać ze swojego miejsca,
    patrzyłam więc tylko, jak dwóch mężczyzn przesuwało stół, a Deborah przesunęła się raczej
    niechętnie w bok, prosząc, żeby nie robili hałasu. Nie wiedziałam, czy cieszyć się z

Free download pdf