- A czy myślisz... Czy myślisz, że to wszystko, co mi się przydarzyło w życiu jest
prawdziwe?
Kobieta wzruszyła ramionami. - Sama nie wiem. Jeszcze zobaczysz.
Kilka dni później mój okres próbny oficjalnie dobiegł końca i wezwano mnie na
ostateczną konsultację z Dagmarą i Derekiem, podczas której mieliśmy ustalić plan na moje
dalsze życie (brzmiało to tak poważnie, że zaczęłam trząść się tego dnia od samego rana). W
przeddzień mojej diagnozy zjadałam natomiast uroczystą kolację z moimi znajomymi z
sąsiedztwa, którzy ostatecznie, pomimo wszystkich moich rozczarowań, cały czas
pozostawali ze mną w ogólnie przyjaznym kontakcie. Nasza kolacja składała się z dwóch
dań, a raczej przekąsek, których właściwie nikt prawie nie zdecydował się tknąć, z nie do
końca znanych mi powodów, oraz piwa bezalkoholowego (jak dobrze, że chociaż alkohol był
tu zakazany!), które pili wszyscy oprócz mnie (ponieważ mnie mdliło na sam dźwięk nazwy
tego napoju), serwowanego na jednym z okazalszych ogólnodostępnych patio w naszej
okolicy przy blasku wpierw zachodzącego słońca, a pod koniec okazjonalnie zapalonych
latarni, o godzinie , o której zazwyczaj leżę już zakopana pod kołdrą, próbując zapaść w sen.
W tym ostatnim tygodniu wszyscy moi sąsiedzi byli jednak dość mocno zajęci (co nie znaczy
oczywiście, że nie spędzaliśmy ze sobą czasu) i ostatecznie ustaliliśmy, że spotkamy się o
ósmej wieczorem, choć tak naprawdę zasiedliśmy przy stole prawie o dziewiątej. Dla Cornela
z Martinem było to jednak zupełnie normalne i Cornel nie mógł się nadziwić, że o tej porze
można być zmęczonym. Zarówno Cornel, Pamela i rodzice trojga dzieci z sąsiedniego domu
zapewnili mnie, że nie mogą uwierzyć, jak szybko zleciał czas mojego pobytu na ich ulicy i
że kiedy tylko będę chciała, mogę zawsze przyjść ich odwiedzić. Jedno z ich dzieci, chyba
starszy syn, który obecny był z nami przy stole, powiedział wprawdzie, że nie będzie on
wcale wyczekiwać chwili ponownego ugoszczenia w swoim domu osoby tak nadętej jak ja i
że wszystko to jest jedynie kwestią formalności, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi, tak więc
i ja nic na to nie powiedziałam.
Kiedy odchodziłam od stołu, wydawało mi się, że impreza dopiero się rozkręca, ale
nie chciałam czuć się jutro ekstremalnie zmęczona, więc poszłam szybko z powrotem do
swojego mieszkania, zastanawiając się, czy będzie to ostatnia noc, którą w nim spędzę.
Podczas spotkania końcowo diagnostycznego ustaliłam wspólnie z moimi
przewodniczącymi z działu, że przeniosę się do jednej z wielu samotni położonych na terenie
kontrolowanej przez dzikusów Korsylii.
Miałam do wyboru dwie samotnie, które obecnie były dostępne. Jedna z nich miała
formę domku na drzewie w jakimś lesie, druga natomiast była bardziej typowa i miała formę
domku mobilnego, to znaczy, przyczepy na kółkach zamienionej w malutki domek, i mieściła
się (choć prawdopodobnie mogło się to szybko zmienić) stosunkowo blisko naszej siedziby,
na jednej z niewielu stosunkowo płaskich miejscówek w Dzikich Górach Korsylijskich, jak
zazwyczaj nazywano ten obszar. Wybrałam oczywiście tę drugą opcję, ponieważ domek na
drzewie nie brzmiał dla mnie zbyt obiecująco i chociaż na zdjęciach wyglądał na całkiem
przystosowany do zamieszkania i wcale nie taki mały, prezentował się jednak mniej stabilnie
niż domek mobilny – przynajmniej w mojej opinii. Wiedziałam, że nie mogłam spodziewać
się luksusów, jako że już niewielkie doświadczenie mieszkania w siedzibie „dzikiego”