stowarzyszenia nauczyło mnie, że wszystko było tutaj inne niż w Candanii i zdobycie pokoju
z ciepłą wodą i wygodnym łóżkiem było już świetnym osiągnięciem.
Mój nowy domek okazał się jednak całkiem przyzwoity, prosty, ale schludny,
prawdopodobnie nowy lub odnowiony. Był oczywiście bardzo mały, mniejszy niż moje
ostatnie mieszkanie i trochę obawiałam się, że będzie mi w nim zbyt ciasno, ale jeśli
rzeczywiście było to miejsce tak opustoszałe jak opowiadali ludzie, prawdopodobnie nie
będzie stanowić to większego problemu, bo będę mogła spędzać dużo czasu na dworze.
Wewnątrz domku nie było prawie żadnych ścian i była tam tylko malutka łazienka, antresola
ze schodami, wewnątrz których mieściły się szafki i schowki, i oczywiście trochę prostych
mebli, w tym aneks kuchenny. Było to typowo minimalistyczne wnętrze, ale nie brakowało w
nim żadnych podstawowych instalacji ani urządzeń. Miałam tam nawet dostęp do Internetu,
co odebrałam z wielką ulgą, ponieważ trochę trudno było mi sobie wyobrazić życie bez
dostępu do niewykończonego źródła różnorodnych materiałów i, bądź co bądź,
najwygodniejszego źródła kontaktu z ludzkością. Nie byłam oczywiście zadowolona z faktu,
że nie będę mogła chodzić sobie już swobodnie nawet do kaplicy i że za każdym razem,
kiedy będę chciała pójść do kościoła (albo po prostu spotkać się z kimś na żywo), będę
musiała dzwonić po transport, ale powiedziano mi, że nie powinno stanowić to problemu i
postanowiłam nie narzekać. Tak naprawdę w przerażająco wielu kwestiach byłam zależna
tutaj od moich opiekunów oraz dostawców. Co tydzień miała przyjeżdżać (lub przylatywać)
do mnie dostawa potrzebnych produktów, głównie pożywienia, wody i podstawowych
mediów, okazjonalnie leków czy kosmetyków lub czegokolwiek, co przewodniczący mojego
działu uznaliby za słuszne.
Mój nowy domek mieścił się (choć wątpię, żeby stał tam od zawsze) jakieś sto
kilometrów od naszej siedziby, co, biorąc pod uwagę rozległe tereny Korsylii, uważało się za
stosunkowo blisko. Zostałam odwieziona samochodem, jako że było to możliwe, i pomimo
niezwykle wyboistej drogi nie chciano tym razem korzystać z helikoptera. A może po prostu
żaden nie był akurat dostępny, chociaż przy wyjeździe widziałam kilka z nich stojących na
naszym „lotnisku”. W dzień wyjazdu zdążyłam jeszcze zobaczyć się po raz ostatni z Violettą,
Felixem i kilkoma znajomymi alergikami mieszkającymi obecnie w siedzibie. Spotkaliśmy
się jak zwykle w stołówce przy śniadaniu. Violetta i Felix też mieli wyjechać do swoich
samotni w najbliższych dniach i oboje potwierdzili, że są zadowoleni z takiego rozwiązania,
chociaż Violetta wyglądała raczej na dość przygnębioną. Zapytałam ją, czy dobrze odbieram
jej stan, ale opowiedziała mi tylko urażonym tonem, że czepiam się wszystkiego i że nie ma
ochoty deklarować swojego zadowolenia co pięć minut. Felix wydawał się bardziej
rozentuzjazmowany i wstał od stołu jako pierwszy, życząc nam powodzenia i wyrażając
nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy, choć według mnie jego ton nie wskazywał wcale na
rzeczywistą obecność takiej nadziei. Nasze pożegnanie wyglądało raczej na czystą
formalność.
Około godziny jedenastej wsiadłam do samochodu razem z Dagmarą, niejakim
Benem, pracownikiem naszego działu, który miał zawieźć nas do mojej nowej pustelni oraz
Dianą, która również wracała tego dnia do swojego domu. Diana mieszkała w tym samym
regionie co ja, ale i tak dzieliło nas pewnie co najmniej kilka godzin intensywnego marszu
przez góry. Dostałam od Dagmary mapę Korsylii i naszego regionu, dzięki czemu mogłam
zobaczyć to, co prawdopodobnie nie było dostępne nawet w Internecie. Na mapach nie było
tatianarevelion
(TatianaRevelion)
#1