Górze Zamkowej. Tu Rosjanie nie czekali, włączyli się do walki i oswobodzili ostatecznie
miasto. Na Górze Zamkowej natychmiast zamienili polską flagę na sowiecką. Sowieci nie
docenili żołnierzy AK za ich bohaterski udział w oswobodzeniu Wilna.
Ósmego maja 1945 roku na głównej ulicy Niemenczyna krzyczały głośno
radioodbiorniki:
- Koniec wojny, zwycięstwo nad niemieckim faszyzmem hura, hura!
Na trybunach naprędce skleconych tańczyli krasnoarmiejcy śpiewając czastuszki i
tańcząc w przysiadach wyrzucali nogi na boki. Przy trybunach zebrało się sporo gapiów,
najwięcej dzieci i Żydów, wyróżniających się, chudych i bladych, którzy zapewne niedawno
wyszli ze swoich kryjówek. Przytupywali w takt melodii i nieśmiało się uśmiechali, niektórzy
już mieli na rękawie czerwone opaski. Cóż, koniec wojny powinien każdego cieszyć, ale nas
Polaków cieszył nie do końca, byliśmy niespokojni, nie wiedzieliśmy, co się z nami stanie.
Wiedzieliśmy, że polskie Kresy Wschodnie będą należały do republik sowieckich: litewskiej,
białoruskiej i ukraińskiej. Trudno nam było to zrozumieć, a jeszcze trudniej się z tym pogodzić.
Władza sowiecka pomogła nam zrozumieć naszą nową sytuację w wypróbowany sposób. Na
zorganizowanym specjalnie dla Polaków zebraniu w Domu Ludowym w Niemenczynie władza
miejscowa powiedziała: „Tu już nie jest Polska, tu jest sowiecka Litwa. Jeżeli nie chcecie tu
mieszkać – organizujemy repatriację do Polski, wyjeżdżajcie”. Polacy mieli poważny dylemat.
Nikt nie chciał opuszczać swojej rodzinnej ziemi i domów, a jednocześnie baliśmy się zostać.
Dobrze pamiętaliśmy lata okupacji sowieckiej 1939 -1941, kiedy pierwsze transporty Polaków
pojechały na Syberię, wielu trafiło do więzień i łagrów. Nie chcieliśmy też porzucać tego, co
posiadaliśmy, co było nam drogie, i jechać w nieznane. Większość Polaków zdecydowała się
jednak na wyjazd. Kto miał rodzinę w centralnej Polsce, jechał tam, pozostali musieli dotrzeć
na opuszczone przez Niemców Ziemie Zachodnie.
Nasi rodzice nie zdecydowali się na wyjazd, rozumowali niby prawidłowo, że
ponieważ wojna się skończyła, to nic złego nam nie grozi. Tu mamy swój własny dom, w nim
wszystko, co potrzeba, mieszkamy tu od wielu pokoleń, po co jechać w nieznane z gromadką
pięciorga dzieci i wszystko zaczynać od nowa?
O naiwności ludzka, jak można było uwierzyć władzy sowieckiej, że pozwolą nam
dalej spokojnie żyć? Tylko najstarszy brat Wojtek był pełnoletni i mógł sam zdecydować o
swoim wyjeździe do Polski, miał już maturę i chciał studiować na polskiej uczelni. To była
bardzo dobra decyzja, uniknął w ten sposób wielu cierpień, które spotkały wielu młodych ludzi
na Wileńszczyźnie.
Myliliśmy się sądząc, że po wojnie u nas na Wileńszczyźnie będzie normalnie.
Niestety nie było. Po odejściu ostatniego transportu z repatriantami z Wilna do Polski, na
granicy jakby zapadła żelazna kurtyna. Sowieci poczuli się jak u siebie, wkrótce rozpoczęli tzw.
„czystki” z elementów nienadiożnych , czyli niepewnych. Przy pomocy miejscowych
komunistów wyjeżdżali terenowymi samochodami do pobliskich wiosek i lasów w
poszukiwaniu „podejrzanych osobników”. Zabierali młodych mężczyzn, którzy na przykład nie
mieli odpowiednich dokumentów, przypisywano im przynależność do wrogich organizacji
takich jak Armia Krajowa i nazywano bandytami. Rodziny poszukujące ich prawie zawsze