Tajny obóz karny dla nieletnich w Lubawie (1940-1945) 91
Ciężka praca od świtu do nocy
– Trafiłem do trzyosobowej celi na pierwszym piętrze – opowiadał pan Witold. – Panował
tam półmrok, ponieważ znajdowało się tam tylko małe okienko z mleczną szybą, przez którą nic
nie było widać. Na pryczy spaliśmy we trójkę, całą noc na jednym boku, ponieważ była ona bardzo
wąska. Rano całe ciało było zdrętwiałe.
Cele były nieogrzewane, natomiast siennik na łóżku był wypełniony wiórami drzewnymi^9 tak
starymi i zawszonymi, że chłopcy woleli spać na podłodze. Prycze były rozmiarowo jednooso-
bowe, ale musiało spać na nich po troje dzieci. Wyposażenie ciasnej celi poza łóżkiem stanowiła
miska do umycia i prowizoryczna toaleta. Pobudka była o szóstej rano^10. Chłopcy dostawali
po kawałku chleba i kubek kawy ze zbóż. Po śniadaniu 12 godzin pracy.
– Przed śniadaniem musieliśmy wysprzątać celę „na błysk”, bo inaczej zostalibyśmy pobici. Po-
tem goniono nas na podwórze, gdzie stawaliśmy do apelu. Do pracy wychodziliśmy około siódmej.
Każdy z więźniów musiał nosić na szyi tzw. „markę rozpoznawczą”, na której znajdował się
numer^11. Nigdy nie zgromadzono ich wszystkich razem, zarówno na dziedzińcu więziennym,
jak i w pracy^12. Młodzi Polacy byli wyprowadzani małymi grupkami, żeby nie wzbudzać zain-
teresowania mieszkańców Lubawy. Obóz był tajny.
– Moja grupa liczyła 8 lub 10 osób, nie pamiętam dokładnie. Każdego dnia prowadził nas
do pracy pomocnik strażnika więziennego, który zawsze miał nabity karabin. Myślę, że moja grupa
miała szczęście, ponieważ pilnował nas mieszkaniec Lubawy, który nazywał się Empel. Nigdy nas
nie bił, pozwalał nawet rozmawiać po polsku^13.
Po wojnie ów strażnik mieszkał przy ulicy Kopernika w Lubawie. Był to niski, chudy mężczy-
zna z „sumiastymi” wąsami. Zmarł prawdopodobnie w latach 60-tych XX wieku. Odpokutował
swoją „pracę” także w wiezieniu. Dziś w Iławie mieszka jego prawnuk, który z opowiadań swojej
babci wspominał czasy obozu.
– Podczas pobytu w obozie pracowałem przy wyplataniu sznurków, w tartaku w Lubawie
oraz w Rakowicach – wymieniał pan Michalski. – Potem zachorowałem, a że znałem biegle
niemiecki, udało mi się załatwić pracę w więziennej kuchni. Pamiętam, że na obiad gotowano
zupę z buraków. Sama woda. Na kolację dostawaliśmy znów kromkę chleba i herbatę bez cukru^14.
Warto poświecić chwilę wyplataniu sznurów z celofanu. Stanowiły one osobisty dochód
komendanta obozu w wysokości od 300 do 400 marek miesięcznie (642–856 zł dzisiejszych).
Jeżeli młodociany więzień nie wyrobił tzw. normy był pozbawiany tego dnia posiłku^15. Podobny
dochód dawał magiel, z którego czerpano zyski. Ogromne koło do niego przywieziono z Mortąg.
Przy tej pracy młodzi Polacy wytrzymywali 3 miesiące.
Polskie dzieci pracowały w lubawskich zakładach przetwórni owocowo-warzywnej „Pra-korn-
Were” przy kopcowaniu ziemniaków i marchwi oraz wyładowywaniu kapusty z samochodów;
w dużej firmie Franza Tislera, który miał składnicę węgla; w tartaku przy noszeniu i korowaniu
(^9) op.cit.
(^10) Archiwalny Reportaż Polskiego Radia pt.: „Cienie” autorstwa Krystyny Melion z 1962 roku, wypowiedź strażnika Empla.
(^11) Czesław Czubak, Alles In ordnung? Listy do lagerkomendanta, Warszawa, 1970 r., s.9.
(^12) Instytut Pamięci Narodowej, Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, sygn. S37.2018.Zn
(^13) Wywiad przeprowadzony z Witoldem Michalskim w 2015 roku (wywiad przeprowadził Marcin Michalski).
(^14) op.cit.
(^15) Instytut Pamięci Narodowej, Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, sygn. S37.2018.