Słowa, które rzucają cień

(MateuszZeniuk) #1

dy przypadek ciepłego popołudnia w dłonie i puszczają troskliwą bańkę mydlaną ułudy, że rozpra-
cowane, układne godziny można spędzić na zdrowym, ciekawym i najchętniej aktywnym wypo-
czynku.


Nie miałem nic do powiedzenia i chciałem zarazem wyrazić to wszystko. Chciałem się zale-
dwie przyglądać, jakby obserwacja miała starczyć za całą resztę. Nie byłem osobą, która potrzebuje
odczuwać, aby czuć się przez ogół ludzi w jakimś sensie akceptowanym. Nawet nie zastanawiałem
się nad szczęściem. Stałem na uboczu, z dala od drabin społecznych, bez zainteresowania jakimkol-
wiek szczeblem. Nie traktowałem zarazem swojej pozycji, tego oddalenia, zbyt poważnie. Trywiali-
zowałem ile tylko można, jakby w moim wnętrzu powaga nie odnajdowała dla siebie miejsca. Żad-
na nagłość, ani przypadek, pośpiech czy furia nie były dominantą moich stanów. I więcej odczuwa-
łem wewnątrz, niż wysyłałem na zewnątrz.


Starałem się odszukać wszystkie zakotwiczone refleksy, które mogły świadczyć o czymś, co
kryje się pod powłoką codzienności. Niekiedy spoglądałem na zegar zawieszony obok okna i za-
trzymywałem spojrzenie na dłuższy moment. Nie czułem nic, jakby mechanizm czasu nosił zna-
miona nieważkości lub starał się powiedzieć: Nic.


Czasem odnajdowałem cząstkę tego, co leżało mi na sercu i zdarzało się, że dziwiłem się
sam sobie, jakby uczucia, które nigdy mnie nie dotyczyły, mogły narobić więcej szumu, niż byłem
tego świadomy. Zazwyczaj to wnętrze, które tyczyło się tylko mnie i moich obserwacji, wybierała
okraczną i okrężną drogę, że radość, którą czerpałem ze spotkań ze znajomymi albo wieczorów ja-
kie rozlewały się betonową samotnią miasta wygaszały powoli radość. Ten stan, który pozwalał mi
tak naprawdę nie robić nic, a zarazem zbierać do wewnętrznego skarbca wszystkie te zdarzenia, wi-
doki i przeczucia.


Nie odnajdowałem wewnątrz uczuć, które mogły świadczyć o mojej odrębności względem
otoczenia, byłem zwykły, a chciałem również obserwować siebie. Przez długi czas odbicie widziane
moimi oczami przeważało. Dopiero po kilku latach przyszło szarawe olśnienie – wiedziałem, że wi-
dziany z zewnątrz różnię się od tego człowieka, jakim jestem i od tego, co o sobie myślałem, a
uświadomienie sobie tego wywołało zaskoczenie, może nawet niemiłe. Rozbiłem lustro.


Nie myślałem o tym często, ale wracałem do tych uczuć, kiedy czułem się samotny i myśla-
łem o ludziach, których niekiedy było w moich myślach za mało. Nie potrafiłem poczuć drugiej
osoby, niezależnie w jakiej relacji. Nie wspominałem moich znajomych, ani do nich nie tęskniłem,
choć właśnie te zlepki myśli – twarz i kilka słów albo radosna sytuacja – towarzyszyły mi niekiedy,
gdy leżałem w łóżku pogrążony w nocnych strzępach rozważań.

Free download pdf