Słowa, które rzucają cień

(MateuszZeniuk) #1

wy, firmowy ołówek albo flanelowa koszula na niezainteresowanym światem ciele młodego męż-
czyzny. Jeden z chłopaków odróżniał się niezależnym, nieco wyobcowanym charakterem, którego
doznanie powodowało pierwsze wrażenie. Spoglądałem na niego z poczuciem, które powtarza się
dość często i z przeświadczeniem typu psychologicznego, który obdrapany na pozór, pełny i bły-
skotliwy świadczy o młodej, opanowanej dorosłości.


Po czasie podziękowałem za wspólną pogawędkę i nie zgodziłem się na wymianę telefonów,
choć zależało na tym ogromnie dziewczynie, która zaprosiła mnie do towarzystwa.


Szedłem aleją pochłoniętą ozdobnymi drzewkami z uczuciem spełnionego obowiązku towa-
rzyskiego, który dławił mnie niekiedy wewnątrz, wtłaczając w przekonanie, że dzień bez zmienio-
nego słowa z drugim człowiekiem zdaje się bez sensu.


Uwielbiałem jednak to uczucie powrotu do domu, kiedy wiedziałem, że czeka na mnie upra-
gniony spokój w oddali fotela i kanał, być może informacyjny, albo łóżko niezaścielone z przyzwy-
czajenia. Ostatnie metry przed wejściem na klatkę schodową uświadomiły mnie, że zgubiłem doku-
menty, które noszę zawsze w przedniej kieszeni kurtki. Musiały wypaść mi przy tym młodym towa-
rzystwie. Postanowiłem wrócić się.


Na miejscu nie było nikogo, tak mi się przynajmniej zdawało. Po krótkich poszukiwaniach
znalazłem etui. Usiadłem na chwilę na ławce, a moją uwagę zwróciły krzaki, gdzie ktoś leżał. Pod-
szedłem bliżej, a przed moimi oczami stanął widok leżącego, pijanego chłopaka, którego koszula
flanelowa, pobrudzona ziemią i liśćmi zdawała się nieprzytomną kłodą. Obudziłem go i pomogłem
mu wstać. Jego widok stwarzał wrażenie młodego, poczciwego pijaczyny, który wylądował w krza-
kach przez przypadek, i który za dnia wykonuje fizyczną pracę, jak w przypadku sektora budowla-
nego, będąc zarazem sumiennym, powiedzmy obywatelem, do czasu wieczoru, kiedy kumple zbie-
gają się u jednego z nich w garażu, aby rozpocząć powszednie święto piwska, rozmów i papiero-
sów.


Wróciłem do domu. Czułem się zmęczony, a zarazem czułem chęć wysiłku intelektualnego.
Poczuwałem się w stanie, aby zrobić coś więcej niż nocny, bierny wypoczynek, ale w moim przy-
padku na tych chęciach i usilnych zamierzeniach często kończyło się. Doczłapałem się do łazienki i
przemyłem twarz. Czułem się trochę orzeźwiony na tyle, aby położyć się spać z tym niewinnym, hi-
gienicznym uczuciem.


Często rozmyślałem o sednie różnych spraw, jakby wyciąganie istoty na światło dzienne
było komukolwiek potrzebne. Różniłem się od otocznie, chociażby tymi nieestetycznymi przyzwy-
czajeniami, jednakże nigdy nie odnajdowałem w sobie siły, aby to zmienić. Jadłem dużo czekolady

Free download pdf