zaraz zemdleje, gdyż podobne objawy nachodziły go na
niedługoprzedutratąprzytomnościwprzeszłości–serceza
wszelką cenę chciało pompować jak najwięcej krwi,
człowiekstarałsięrobićcorazwięcejiwięcej,szybciejijak
najszybciej, by udowodnić środowisku zewnętrznemu, że
czujesięświetnie. A dotegowiadomo, jakwiększośćludzi
reaguje na takostryżar lejącysięz nieba; tym bardziej, że
była końcówka lipca, a cała trójka wracała do domów w
samopołudnie.
Ale i tak nie wiedział, co tak naprawdę się dzieje.
Zwyczajnie złapał ją za rękę, również ignorując Antoninę.
Szli żwawo – nikomu się nie tłumacząci nicdo siebienie
mówiąc.
Mijając się z rodzeństwem Meilenstein, Amelija w
mgnieniu oka skumulowała pozostałą w jej wnętrzu
witalność, zebrała ją w naturalnie wyglądający uśmiech i
wypowiedzenieśmiałymtonem:
- Cześć!–spoglądającprzytym głównienaMałgorzatę, w
końcu – dawną pracownicę jej rodzinnego muzeum – i w
mniejszej części na Jana, czysto dla niepoznaki. I choć
powitanie oficjalnie było skierowane do Małgorzaty, to
domyślnie AmelijapowitałaJana, w realu, anie na piśmie.
To zdawało się być czynem kosmicznym. Jak każdy czyn
wymagający odwagi, jak każde minięcie go na ulicy, jak
każda myśl onim, jakkażdy sen, którego tenczłowiek był
głównymbohaterem. - Hej! –odpowiedziała Małgorzata, awyrazjejtwarzy był
dla Ameliji niemałym zaskoczeniem. Dziewczyna bowiem
uśmiechnęła się doń całą twarzą, oczyma, ustami; cała jej
mimika wykazywała, że cieszy się z tej przypadkowej
konfrontacji.
A może... cieszył ją fakt, iż wreszcie widzi Ameliję
trzymającązarękękogoś, ktonie jestjej bratem. Możedla
Małgorzatybyłtoznak,żechęćjej dawnychstarańoserce
Janaosunęłasięw niebyt, ajeślinie–toosłabłaznaczącoi
niezagrażajużspokojowirodzinnemu.