...A jednak, zaczerpnęła łyka kawy, po którym jej dłonie
zaczęły dygotać tak mocno, jakby opisy Niedomy
przywołały tam samego Meilensteina, jakby mężczyzna
stanął na środku plebanijnej kuchni i lustrował ją swoim
piekielnym,obojętnymspojrzeniem.
- Niechksiądzkontynuuje.
- Powiedział,żewynajmujemiejscewakademikuzdwoma
znajomymi z gimnazjum i że cieszy się, jak blisko ma na
uczelnię, że nawet, jak budzi się na pięć minut przed
wykładami, tonigdysięnie spóźnia.Nie to, cokiedyś. Był
tylko nieco zły nasiebie, bozostawił tubę do projektów w
pociągu. - Nicsięniezmienił,nicanic...–szeptała.
- Nadal uwielbia pierogi. Nawet opowiedział mi, jak to
podjadałjenainauguracjirokuakademickiego. Tyle, coon
wsuwatychpierogów powinnomistarczyć,bymzarazsięz
kanapyniepodniósł.AJanwciążtakiwysportowany. - Biegajeszcze?
- Chyba.
Amelija utkwiła wzrok pełen nostalgii w stosie
podręczników. Czuła się, jakby była daleką krewną
Meilensteina,cogowidziałaprzedwielomalaty, jeszczeza
czasówdziecięcych,gdybiegałtoonpotrawienapodwórku
domuprzyulicyBolesławaPrusa 8. - Cośjeszczemówił?
- Raczej nie. Przyszedł główniepoto, bypowiedzieć,żew
razie czego może służyć do mszy na 11 listopada, gdyby
zabrakło ministrantów. Jeśli chcesz, wybioręci czytaniena
mszę. - Byłoby świetnie, proszę księdza. Specjalnie na tę okazję
zmienię godziny otwarcia muzeum, ponieważ na 11
listopada przygotowuję wystawę o życiu mieszkańców
Lubowapodczaspierwszejwojnyświatowej.
Dzień na plebanii zakończył się w chwili zamknięcia
repetytorium do nauki informatyki. Niedoma odłożył na
szafkę nocną swoją koloratkę, wziął prysznic i dokładnie
złożył swoje ubranie. Zasnął prędko i spał głęboko, a jaźń