stwierdzić, na ile rzeczywiście jej ufałam. To ona była osobą, która wprowadziła mnie w
rzeczywistość Stowarzyszenia Nieformalnego Cierpienia, zaprosiła mnie do oddziału i chyba
wciąż utrzymywała ze mną tutaj najwięcej kontaktu. Jednocześnie jednak byłam daleka od
stwierdzenia, że jej wypowiedzi względem mnie były szczególnie przyjazne. Nie, główna
przewodnicząca zadawała mi mnóstwo pytań sugerujących jednoznacznie, że podejrzewa
mnie o najgorsze. A od dłuższego czasu jej stosunek do mnie był zdecydowanie zbyt
zdystansowany, bym mogła obdarzyć ją większym zaufaniem niż pozostałych członków
grupy.
- Nie, nie, to nie jest to... – usłyszałam nagle głos Gizeli dochodzący z telefonu
Melanii. Musiałam pochylić się trochę nad blatem biurka, żeby słyszeć wyraźnie. - Czy wysoka aktywność musi świadczyć od razu o niepospolitej odmianie? –
usłyszałam następnie głos Serafina, patrzącego teraz na telefon martwym wzrokiem. - Serafin, nie bądź śmieszny. Wszyscy wiemy, że ta trójka jest ponadprzeciętnie
aktywna. Jaki normalny, prawdziwy alergik zgłosiłby się do pierwszoplanowej roli? - Wiemy, że alergicy są różni – powiedziała Melania, która najwyraźniej również
znajdowała się na nagraniu. – Ale w naszym stowarzyszeniu tolerujemy przecież wszystkie
odmiany, prawda? Wszystkie odmiany mają prawo do opieki i leczenia... - Zależy, jaki oddział – przerwała jej Gizela. – Wiecie doskonale, że ja i Paul
opowiadamy się po stronie Bezpiecznej Przyszłości. - Bezpieczna Przyszłość nie bierze pod uwagę potrzeb alergików niepospolitych –
zauważył Serafin. - Bezpieczna Przyszłość opowiada się za dobrem wspólnym. Nie możemy tolerować
tych, którzy sami nas odrzucają, którzy dążą do przejęcia władzy... Nie możemy tolerować
despotycznych tendencji. - Każdy z nas ma w sobie jakieś despotyczne tendencje – powiedział znowu Serafin. –
Uważam, że alergicy niepospolici umieją je poskramiać i na ogół robią to świetnie. - Serafinie, myślę, że wypowiedzieliśmy się jasno – usłyszałam nagle głos Paula. –
My nie będziemy tolerować odmiany niepospolitej, bo wierzymy, że jest ona zagrożeniem.
Mam wam przypomnieć, co zrobił Herman I Najwybitniejszy, kiedy ogłosił się władcą
absolutnym w dwa tysiące dziewięćset dziewięćdziesiątym? - Herman nie był nawet oficjalnie potwierdzony alergikiem.
- Według nas był. Mój dziadek badał go osobiście.
- Wybacz mi, Paul, ale to, że twój dziadek kogoś badał, nie sprawia jeszcze, żebym
uwierzył w ostateczną diagnozę tego samozwańca. - Nie będę się wykłócał – odparł Paul. – Moje stanowisko jest jednak jasne.
- Moi drodzy – odezwała się znowu Gizela, szorstkim tonem. – Przykro mi, że
musimy posunąć się do takich środków, ale nie pozostawiacie nam wyboru. Ola, Tristian i
Paulina muszą zniknąć. I to nie gdziekolwiek, nie w społeczeństwie, nie w innym oddziale.
Obserwowałam te osoby dostatecznie długo, żeby przekonać się, że łamią one nasz regulamin
notorycznie, niszczą harmonię, która powinna panować w naszym stowarzyszeniu i przede
wszystkim, mówią o tym wprost, bez żadnych skrupułów, z dumą. Podobnie zresztą jak Will.
Jestem naprawdę ciekawa, gdzie on się teraz podziewa. Nie chce mi się wierzyć, żeby
dołączył do dzikusów... Albo jak Ania, Cesia i Witek. Wiemy doskonale, że są to jednostki,
które nawet znaczna część naszego stowarzyszenia uważa za niebezpieczne i ja na pewno nie