W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

oczywiście, że idziemy, bo gdybym kierowała się tylko tym, co czuję, prawdopodobnie nie
mogłabym w ogóle wychodzić z pokoju. Przynajmniej w niektóre dni. Na tym skończyła się
nasza rozmowa tego poranka i nie była ona wcale o wiele bogatsza podczas spaceru.
Chociaż żałowałam niezmiernie mojej zanikającej i nie spełnionej zupełnie, jak
widać, relacji z Pamelą, nie żałowałam szczególnie samych wizyt w jej domu. Przez
większość czasu znajdowałam się tam pod bacznym okiem jej rodziców (lub przynajmniej
dziadków, jako że rodzice często byli nieobecnie z powodu przeciążeń w szpitalu) i byłam
bombardowana ich niezbyt przychylnymi wypowiedziami, sugerującymi prawie zawsze, że
w istocie nie jestem wcale godna, by postawić nogę na terenie ich mieszkania. W domu
Pameli mówiło się o mojej alergii wprost i chociaż na ogół wszyscy starali się słuchać tego,
co miałam do powiedzenia ze względną cierpliwością, często wychodziło na to, że sama
obracam coś przeciwko sobie, zaplątując się w sieć swoich wrażeń i przemyśleń.
Z reguły moi nowi sąsiedzi byli jednak najlepiej tolerującymi mnie osobami w
siedzibie, nie licząc pracowników mojego działu oraz paru innych alergików, z którymi nie
miałam jednak zbyt dużej styczności w tym okresie. Starałam się zatem spędzać prawie cały
czas w moim domu, niedaleko domu, na łonie natury lub ewentualnie w moim dziale, do
którego i tak musiałam zaglądać regularnie na konsultacje z Dagmarą lub innym opiekunem.
Nie mieliśmy jednak prawie w ogóle spotkań grupowych i przez cały pierwszy tydzień
naszego okresu próbnego widziałam Violettę i Felixa tylko raz, kiedy czekaliśmy na coś na
jednym z korytarzy. Zapytaliśmy się tylko nawzajem z ciekawości, gdzie mieszkamy i jak
nam mija czas, ale nie zaprosiliśmy się do swoich domów ani sąsiedztw, zapewne dlatego, że
wydawało nam się to bez sensu. Zwłaszcza teraz, kiedy każde z nas miało nowych
znajomych. Byłam trochę zdziwiona, że nie mamy spotkań wspólnych, ale nie mówiłam o
tym nic, bo nie miałam przecież żadnego jasnego powodu, by tęsknić za nimi jakoś
szczególnie. Prawdę mówiąc, zdałam sobie sprawę, że chyba brakowało mi ich jednak
odrobinę (zwłaszcza po pierwszych rozczarowaniach związanych z moimi nowymi
znajomymi), ale nie chciałam wyjść znowu na hipokrytkę. Sama mówiłam przecież
wcześniej Dagmarze i paru osobom, że nie przepadam za spotkaniami wspólnymi.
Czasami zdarzało się jednak, że musiałam gdzieś iść, nie tylko do mojego działu lub
na spacer, eksplorując wewnątrzgórskie labirynty (choć i wtedy mogłam sprowokować kogoś
do zarzucenia mi szpiegostwa), ale również w różne inne konkretne miejsca, takie jak szpital
czy przechowalnie. Spotykałam tam często różnych nie-obywateli zachowujących się w
istocie zupełnie jak obywatele i jedyne co działało tutaj na moją korzyść to fakt, że zamiast
haniebnej Plakietki mogłam pokazać im kartę, którą dał mi Derek, potwierdzającą moją
przynależność do Stowarzyszenia Nieformalnego Cierpienia oraz status alergika na próbie.
Karta ta była czymś w rodzaju tymczasowej uniwersalnej plakietki identyfikacyjnej bądź
miniaturowego certyfikatu. Domyślałam się, że już zawsze i wszędzie będę musiała nosić ze
sobą jakiś dokument poświadczający moją identyfikację i usprawiedliwiający mnie jakoś.
Podobno nawet przed Rewolucją Plakietkową (nie było to przecież aż tak dawno) ludzie
musieli posiadać tak zwany dowód osobisty bądź kartę identyfikacyjną ze swoim zdjęciem i
podstawowymi danymi.
Kiedy siedziałam raz w sektorze szpitalnym z powodu konieczności wykonania
pewnych badań zleconych mi przez lekarza, jakiś mężczyzna z czerwonym tatuażem na
czole, czekający ze mną w kolejce, zaczął ze mną rozmawiać i doszedł do wniosku, że sama

Free download pdf