Słowa, które rzucają cień

(MateuszZeniuk) #1

głos ptaków, smak ulubionego napoju.


Nie szukałem dalej, niż sięgały moje możliwości, choć niekiedy brakowało mi uczucia roz-
postartych skrzydeł. Starałem się szukać spełnienia wieczorami, gdy miasto pustoszało, a szerokie
ulice stawały się tylko moje. Nigdzie się nie spieszyłem, traktując otoczenie przejściowo, czując
niekiedy wewnątrz, że wszystko to kryje się właśnie we mnie.


Noc zapadała pełnią szeleszczącą grubo zasnutymi drzewami. Pogoda dopisywała zapo-
mnieniu. Nie działo się wewnątrz nic, żadnego słowa, niechęć do gestów, jedynie trwanie.


Nie miałem złudzeń, że życie nie czeka na mnie ze szczególnie uknutym planem. Egzysto-
wałem i nie musiałem martwić się, co będzie dalej. Po czasie miały pojawić się kolejne zdarzenia,
powodujące moją osobistą historię.


Wstałem z łóżka i przetarłem przewrażliwione na bladość poranka oczy, które powiodły
mnie do kuchni i łazienki. Chwilę po tym siedziałem w fotelu, trzymając w dłoni kawę. Wczesna
godzina przedzierała się do mojego umysłu świeżym tchnieniem. Czułem się w stanie wyjść na nie-
kończący się spacer. Mogłem wyjść na miasto, aby czerpać natchnienie na kolejne wieczory usnute
samotnością i dystansem.


Noc przerywał brzask poranka. Ciemna, gęsta pora ustępowała kryształowi świeżego powie-
trza w spowiciach słońca. Nie miałem wobec siebie wymagań i nie interesowało mnie nic więcej,
niż moment egzystencji. To był mój przywilej. W ciągu tygodnia chodziłem do pracy, zarabiając
biurowe grosze w zamian za osiem godzin wyjętych z życia. Popołudniami obserwowałem ludzi,
którzy wracali z pracy, wciąż tak samo względnie ciekawie ubrani. Stawałem przed lustrem zamiast
nich i zadawałem głuche pytania o sensy, które rozwikłać mógł ktoś tak samo inny jak ja.


Wyrażałem też obawy, ale w schronieniu czterech ścian zamkniętych szczelnie, aby nikt nig-
dy nie wykorzystał moich słabości. Nie miałem sobie za złe. Nie robiłem nic ponad program trze-
ciej osoby. Nie miałem złudzeń odnośnie realiów, które rytmem względnie radosnym zachodziły
ciemnią każdego wieczoru, którego wyczekiwałem podczas ostatnich godzin pracy.


Zatapiałem się w smaku kawy, jakby ten ciężki aromat mógł wyciągnąć ze mnie pewne sen-
sy, które skondensowane nie mogą przejść w słowa, pozostając się w sferze wyobrażeń. To kwa-
dransowe chwile o szczycie wrażeń mierzących pierwsze łyki kawy napawały mnie energią na całe
godziny. Niekiedy powodowały chęć spięcia tych uczuć i fragmentów słowami, ale kierowane za-
zwyczaj do wewnątrz starczały za cały szum, który wymagał ode mnie jakiegoś niespożytkowanego
wysiłku. Nie lubiłem się tym dzielić. Chciałem, aby kształtujące głębie pozostały znane tylko mnie.

Free download pdf