Kiedy na przykład poszłam gdzieś raz za nią i jej nowymi koleżankami, chcąc złapać
z nimi jakiś kontakt (nie mogłam iść z nimi ani obok nich, bo zawsze wypychały mnie do
tyłu, a z naprzeciwka nieustannie szedł ktoś prosto na mnie, jakby wszyscy się tak umówili),
ona w pewnym momencie obróciła się do mnie i krzyknęła: „Możesz się od nas wreszcie
odczepić?! To, że jesteś moją kuzynką, nie znaczy że musisz za mną wszędzie łazić! Ja też
mam prawo do odpoczynku i nie jestem twoją niańką!”. Nie muszę oczywiście dodawać, że
inne koleżanki, nawet te, z którymi dzieliłam pokój, również ode mnie stroniły, a fakt, że
podczas zabaw i wycieczek zawsze pozostawałam bez pary był tak naturalny, jak to, że trawa
jest zielona, a woda mokra.
Innego lata podczas wakacji wybrałam się z kolei na obóz sportowy razem z
Michaliną. To znaczy, tak naprawdę nie razem z nią, bo w rzeczywistości unikałyśmy się do
tego stopnia, że pewnie wszyscy myśleli tam, że byłyśmy dla siebie zupełnie obce. No,
chyba, że którejś z nas zdarzyło się wygadać w pewnym momencie o naszym pokrewieństwie
- a w przypadku Michaliny było to nawet całkiem prawdopodobne. Mogła na przykład
powiedzieć do swoich koleżanek: „Uwierzycie, że ja jestem spokrewniona z tą Olą, wiecie, z
tą Olą, tą najbardziej beznadziejną i bezużyteczną osobą na obozie?”. Ot tak, żeby wywołać
sensację.
Tak naprawdę, planując wyjazd na ten obóz, nie miałam pojęcia, że ktokolwiek tam
ze mną pojedzie. To znaczy, że ktokolwiek kogo znam też tam pojedzie, a już na pewno nie
Michalina. Gdybym wiedziała zawczasu, zapewne nie zdecydowałabym się wyjechać w
ogóle. Problem w tym, że kiedy ja dopiero podejmowałam decyzję o wyjeździe, Michalina
zapewne nie wiedziała jeszcze o jego istnieniu. Bo chociaż moja młodsza kuzynka
pogardzała mną wielokrotnie i zawsze miała „to lepsze” i była na „tej lepszej” pozycji,
jednocześnie bardzo lubiła nas naśladować – Renatę, Alberta, a nawet ze mnie i kiedy tylko
na horyzoncie naszego życia pojawiało się coś wartościowego lub atrakcyjnego, i ona do tego
dążyła. Może właśnie dlatego na wszystkich zdjęciach, na których występujemy razem,
stoimy z Michaliną w tej samej pozycji. No, chyba że ja zdecydowałam się w ostatnim
momencie na jej zmianę, ale wtedy wychodziłam raczej tylko gorzej – na przykład z
opuszczonymi rękoma, patrząca gdzieś w bok z niepokojem, podczas gdy ona stała na środku
z rękami na biodrach, uśmiechając się promiennie do kamery, niczym wschodząca gwiazda
serialu o grupie wystrzałowych nastolatek.
To, że Michalina zdecydowała się na ten obóz, było najwidoczniej klasycznym
przykładem takiej imitacji. Dwa dni po tym, kiedy oświadczyłam rodzicom, że chcę
ostatecznie jechać na ten obóz (a nie była to łatwa decyzja, nawet bez interwencji kuzynki),
tata powiedział mi, że zadzwoniła do niego ciotka Pulcheria, żeby poinformować nas, że
Misia również postanowiła wziąć udział w tym obozie. Pieniądze nie były jeszcze wprawdzie
wpłacone i teoretycznie mogłam jeszcze zrezygnować, ale po pierwsze, nie chciałam
przechodzić przez mordercze dylematy odnośnie wyboru jak najlepszego obozu wakacyjnego
po raz kolejny, po drugie, nie chciałam rezygnować z czegoś z powodu samej Michaliny (to
znaczy, przede wszystkim nie chciałam, żeby ona sobie pomyślała, że ja zrezygnowałam z jej
powodu), a po trzecie stwierdziłam w końcu, że taki wyjazd mógłby być świetną i bardzo
atrakcyjną okazją do udowodnienia mojej kuzynce, że nie jestem wcale taka beznadziejna,
nudna i wiecznie odrzucona, jak mogło się wydawać. Nie miałam wprawdzie pojęcia, jak
miałabym zaprezentować taki dowód, ale ta myśl wydała mi się niezwykle kusząca.