W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

Pojechałyśmy zatem na ten obóz razem, ale już po pierwszych godzinach było jasne,
że moja pozycja jako tej „nudnej, beznadziejnej i wiecznie odrzuconej” ugruntowuje się
bardzo szybko. Michalina znalazła sobie już pierwszego dnia grupę koleżanek, z którymi
zawsze wygrywała wszystkie konkurencje, choć prawdę mówiąc miałam wrażenie, że na
skinienie jej palca znajdował się nawet dosłownie cały obóz. To zaś, że ja jestem
beznadziejna i z przynależności ze mną do jednej drużyny nie było żadnego pożytku, zostało
prawdą ogólnie przyjętą i gdyby nie to, że byliśmy wtedy jeszcze całkowicie niepełnoletni,
moi koledzy i koleżanki zadbaliby zapewne, żeby znalazło się to na mojej Plakietce. Nasi
opiekunowie zdawali się zresztą również podzielać ten pogląd, ale jakimś cudem szturm na
moją Plakietkę nie był wtedy tak wyraźny jak teraz.
Na obozie przez cały czas panowała potworna rywalizacja (choć nie zawsze formalna,
ale zawsze wyczuwalna) i chociaż uczestniczyłam w grach i zabawach więcej niż na szkolnej
lekcji w-fu, wszyscy dawali mi bardzo szczodrze do zrozumienia, że moje pomysły i
umiejętności były po prostu godne pożałowania. Kiedy grałam w gry zespołowe, wszyscy
patrzyli na mnie tak, jakbym zawsze biegła w nie tę stronę, co trzeba, nawet jeśli właśnie
usiłowałam złapać piłkę, a kiedy mieliśmy „czas wolny” i nie znajdowałam żadnej grupy,
która byłaby zainteresowana przyjęciem mnie, często grałam sama, odbijając piłkę o ścianę,
bawiąc się kołem hula-hop albo usiłując wykonać jakieś ćwiczenia na trawie, które w mojej
wyobraźni wyglądały jak totalny hit, ale w rzeczywistości musiały sprawiać wrażenie,
jakbym nudziła się niemiłosiernie albo dosłownie postradała zmysły z samotności. „Co ona
robi?”, słyszałam co chwilę, kiedy ktoś przechodził obok mnie, „Nie widziałem głupszej
zabawy w całym moim życiu”, i tym podobne wypowiedzi. Nie muszę zatem dodawać, że
mój plan udowodnienia Michalinie, że wcale taka beznadziejna nie jestem, legł w gruzach i
chyba jedyne, co zyskałam na tym obozie, to nauczka, żeby więcej na takie wakacje z nią nie
jeździć.
Podczas wakacji rodzinnych z kolei, na które swego czasu regularnie jeździłam z
kuzynkami i dziadkami, bądź też z rodzicami Michaliny, moja młodsza kuzynka miała do
mnie generalnie bardzo podobny stosunek, z tym tylko wyjątkiem, że się do mnie odzywała.
Przed dziadkami nie było przecież sensu udawać, że się nie znamy. Poza tym, nie zawsze
miała tam pod nosem jakieś własne koleżanki. Renata natomiast, z tego co pamiętałam, nie
odzywała się do mnie prawie wcale, jeśli nie było takiej konieczności, nawet podczas tak
kameralnych wyjazdów. Najczęściej zwracała się po prostu do mnie i do Michaliny za
jednym razem, bo dla niej byłyśmy tylko dwoma bachorami, które różniły się jedynie tym, że
jeden to był bachor numer jeden, a drugi – bachor numer dwa. Nie wiem, którym numerem
byłam ja, ale to nie miało znaczenia. Rywalizacja i nieustanna walka między mną a
Michaliną była po prostu tak naturalna jak to, że na wyjazdach zbiorowych zawsze
zostawałam bez pary. Wszystko było powodem do kłótni, jedna z nas zawsze musiała
przegrać, jedna zawsze musiała kopnąć drugą i według mojej pamięci to ja byłam tą, która
obrywała. A gdybym nawet usiłowała „nie wejść” w jakąś możliwą kłótnię, moja młodsza
kuzynka i tak zawsze uważała się za „wygraną”, a o moich planach, pragnieniach i
preferencjach mogłam w tej sytuacji zapomnieć zupełnie.
Babcia i dziadek planowali dzień tak, żeby dogodzić Michalinie i, w miarę
możliwości, nie wchodzić w szyki Renacie. Nad wodę szliśmy zawsze wtedy, kiedy była ona
najzimniejsza (moje kuzynki zdawały się w ogóle nie odczuwać czegoś takiego jak

Free download pdf