W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

temperatura wody), na obiad jedliśmy lody (ku przerażeniu mojej biednej matki, która
zawsze martwiła się o moje zdrowie), w nocy moje kuzynki rzucały się poduszkami, śmiejąc
się przy tym szaleńczo i z satysfakcją nie pozwalając mi zregenerować sił po dniu napiętej
rywalizacji (babcia i dziadek spali jak zabici), a kiedy szliśmy na jakąś dłuższą wyprawę,
dziadek zawsze brał Michalinę na barana, bo ponoć bolały ją nogi. Ja natomiast musiałam iść
na swoich obolałych nogach do końca. Nie wspomnę już o tym, że Michalina zawsze
ustawiała na parapecie imponującą kolekcję swoich zabawek, których ja nie mogłam tknąć, a
może nawet oglądać zbyt intensywnie, i o których śmiałam jedynie marzyć, kiedy nudziłam
się lub czekałam na coś, siedząc w naszym pokoju. A prawda jest taka, że ja prawie zawsze
na coś czekałam. Na plaży czekałam na powrót do pokoju, w pokoju czekałam na wyjście na
plażę, a w sklepie czy na ulicy czekałam na powrót do pokoju lub dotarcie na plażę. I tak w
kółko.
Michalina natomiast prawie nigdy na nic nie czekała, zapewne, żeby pokazać mi, jak
bardzo dopisuje jej szczęście i jak wszystko układa się naturalnie zgodnie z jej planem. Kiedy
byliśmy na plaży, pływała w morzu i bawiła się z innymi dziećmi (które lgnęły do niej
równie naturalnie jak te wszystkie rzeczy, które układały się zgodnie z jej myślami), kiedy
byliśmy w domu, bawiła się swoimi zabawkami albo biegała po podwórku, zwykle z Renatą
lub innymi dziećmi, które miała okazję znaleźć. Kiedy byliśmy w sklepie, znajdowała zawsze
najlepsze produkty i kupowała je bez wahania (jako że była znacznie bogatsza ode mnie). Na
ulicy czy w lesie zaś biegła przed nami w podskokach, demonstrując nam z zapałem swoją
doskonałą formę. Przynajmniej, dopóki nie zaczęły ją boleć nogi. Ale wtedy przecież dziadek
brał ją na barana.
Renata natomiast zdawała się niemal zupełnie odcięta od naszych problemów i
rywalizacji. Miała własne zajęcia, czasami znalazła sobie jakąś koleżankę w podobnym
wieku, a czasami, kiedy nudziło jej się na plaży, babcia pozwalała jej wrócić do pokoju
wcześniej, jako że była z nas wszystkich najstarsza. Ja natomiast byłam w takich
okolicznościach nazywana marudą i kazano mi siedzieć dalej na trawie. Jeśli już zaszła
między nami sprzeczka, jakieś nieporozumienie, w które ona była wplątana, zawsze umiała
znaleźć „trzecie” rozwiązanie. Jeśli natomiast dostało się jej gdzieś najlepsze miejsce czy coś,
czego zazdrościłyśmy jej z Michaliną, Michalina próbowała zbliżyć się do Renaty tak, żeby
korzystać razem z nią i Renata prędzej lub później przystawała na propozycję „paktu”. Do
mnie jednak nikt się nie zbliżał i nie tworzył ze mną sojuszy. Ja musiałam zawsze oddać
swoje miejsce, jeśli już udało mi się do czegoś wartościowego zbliży ć.
Podobnie było zresztą z Albertem, jeśli akurat wyjeżdżał on gdzieś razem z nami lub
po prostu spędzaliśmy wspólnie czas w jakichkolwiek okolicznościach. Renata z Albertem
często trzymali się razem, jako ta „trzecia strona”, ta alternatywna i nieosiągalna, która
inspirowała Michalinę i do której starała się ona aspirować i z której ja z kolei rezygnowałam
zwykle przedwcześnie, widząc, że nie mam szans się do niej dostać. Poza tym, Albert często
był nieobecny podczas naszych wyjazdów i spotkań, bo miał „własne sprawy” i wolał
spotykać się i wyjeżdżać z jakimiś swoimi kumplami.
Nasi dziadkowie zdawali się z kolei nie zauważać pomiędzy nami niczego
niezdrowego, lub przynajmniej bagatelizowali zawzięcie wszelkie nasze skargi i problemy.
Ulubionym zapytaniem mojego dziadka, które kierował do mnie zawsze, kiedy błagałam o
pomoc albo zwierzałam się, jak potwornie poczułam się w jakiejś sytuacji było: „Ale nie

Free download pdf