- No, chyba trochę tak. A w każdym razie, wszystko to brzmi nawet całkiem
ciekawie. - Nawet bardzo ciekawie – dodał Beniamin.
- Myślę, że jesteś prawie tak ambitny jak ja – stwierdziła Deborah. – A może nawet
bardziej, jeśli to możliwe. Mogę zobaczyć?
Deborah zmieniła po raz kolejny miejsce, żeby znaleźć się bliżej Kevina i zaczęła
przeglądać jego plan powieści, czy co tam miał w tym swoim zeszycie. Usłyszałam jeszcze,
jak mówi, że jest jej niezmiernie żal z powodu jej własnej pracy, którą musiała zostawić w
domu, ale jeśli Kevinowi tak bardzo zależy, to poświęci się dla niego i obejrzy jego obrazy,
po czym wstali i wyszli. Ja z kolei zdecydowałam się zapytać Erika, ile czasu musi minąć,
żeby kolejna osoba z naszej grupy mogła wyjść na korytarz przychodni, ale nie usłyszał
mnie, bo zaczął akurat mówić do Marcela.
Ostatecznie zdecydowałam się ponownie pójść do Melanii i okazało się, że tym razem
dobrze zrobiłam, bo Melania powiedziała mi, że mogę już iść na dół. Chciałam zapytać,
dlaczego w takim razie nie przyszła do sali i nie powiadomiła mnie o tym, ale stwierdziłam,
że mogłoby to zabrzmieć, jakbym miała do niej pretensje. Otrzymałam już przecież od niej i
od reszty stowarzyszenia tak dużo pomocy i nie mogłam sobie pozwolić na takie ryzyko.
Kiedy zeszłam na najniższe piętro budynku, również znalazłam drzwi, które okazały
się prowadzić do wnętrza przypominającego większe mieszkanie. Znajdowały się tam różne
pokoje, których jak na razie nie było mi dane zobaczyć, oraz dwie sale, z których jedna
służyła za niewielką stołówkę i w których generalnie toczyła się główna część aktualnego
życia towarzyskiego naszego stowarzyszenia. Znalazłam tam Sabinę oraz jej przyjaciółkę
Klarę, którą nareszcie miałam okazję poznać (to znaczy, do wiedzieć się, że to ona i
przedstawić się krótko, a raczej zostać przedstawioną przez Sabinę jako, niestety, Ola).
Zobaczyłam także pana Eugeniusza, którego brak wzroku nie powstrzymywał najwyraźniej
przed rozwojem kontaktów towarzyskich, siedzącego w towarzystwie jakichś emerytów,
Samuela, który zdawał się mieć jakieś znajomości z czerwonowłosą kobietą i przynajmniej
jednym z jej towarzyszy, a także Liama, tego, który ciągle kaszlał i kichał. Później
zauważyłam jeszcze Williama, który prawdopodobnie spędzał większość czasu w jakimś
zamkniętym pokoju. Poza tym, było jeszcze chyba kilkunastu przybyszy z innych oddziałów.
Przy stole, przy którym siedział pan Eugeniusz, zgromadziło się kilku emerytów. Było też
kilkoro dzieci, a przynajmniej nastolatków (nie miałam okazji odczytać ich Plakietek, żeby
zobaczyć, w jakiej grupie wiekowej dokładnie się znajdowały), a jedna pani trzymała na
kolanach niemowlę. Oczywiście, nieustannie ktoś do niej podchodził, pytając, jak dziecko ma
na imię, zachwycając się nim albo coś podobnego. Albo po prostu patrzył na nie, jakby chciał
je zjeść. Ja nie zbliżałam się do nich nie tylko dlatego, że nie radziłam sobie z
uprzywilejowanymi, ale również dlatego, że nie widziałam w tym po prostu najmniejszego
sensu. Chwilami wydawało mi się, że znajduję się na normalnym spotkaniu pomiędzy
normalnymi obywatelami i dopiero słysząc słowa „Stowarzyszenie Nieformalnego
Cierpienia” albo widząc czyjąś Plakietkę położoną niedbale na stole pod jakimś kubkiem
przypominałam sobie, że byłam na spotkaniu tajnej grupy. Albo po prostu, kiedy zdawałam
sobie sprawę po raz setny, że ludzie traktowali mnie tu pomimo wszystko nadzwyczaj
tolerancyjnie. Nikt nie powiedział do mnie wprost żadnej jednoznacznej obelgi. Co najwyżej
tatianarevelion
(TatianaRevelion)
#1