W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

zdawało mi się usłyszeć jakieś drobne sugestie, insynuujące nieadekwatność mojego
zachowania.



  • Popatrz, czy ten malec nie jest uroczy?! – zawołała w pewnym momencie Klara,
    pokazując na niemowlę, które patrzyło w naszą stronę swoimi wielkimi oczami. – Chyba je
    widzisz?

  • Oczywiście, że widzę – odpowiedziałam szybko.

  • Halo, halo, kogo my tu mamy? – dziewczyna pomachała maluszkowi, po czym
    spojrzała na mnie tak, jakbym chciała się na nią zamachnąć i wróciła do rozmowy z
    koleżankami.
    Nie dało się ukryć, że pewne zasady uprzywilejowania istniały również w obrębie
    naszego stowarzyszenia, choć może nie mówiło się o nich formalnie. Tak czy inaczej, byłam
    raczej zadowolona, że w moim oddziale nie było praktycznie żadnych uprzywilejowanych
    wiekowo. Zastanawiałam się, jak chroniony był sekret naszej antyplakietkowej działalności
    w przypadku uwikłanych w stowarzyszenie dzieci. Nikt chyba nie zaprzeczyłby, że
    prawdopodobieństwo „wygadania” jakiejś poufnej informacji przez dziecko było większe niż
    zrobienie tego przez dorosłego. Nie zamierzałam jednak zadawać nikomu takiego pytania, bo
    to z pewnością sprowokowałoby wszystkich do uznania mnie za „pierwszego wroga dzieci”.
    Plakietka niemowlaka leżała przez chwilę na stole niedaleko mnie i miałam okazję rzucić na
    nią okiem. Musiałam przyznać, że nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem widziałam jakąś
    Plakietkę tak małego dziecka. Być może nie widziałam takiej Plakietki nigdy. Tak jak się
    domyślałam, dziecko było w pierwszej grupie wiekowej, pełnosprawne, zdrowe,
    zameldowane i oczywiście uprzywilejowane. Nie mogłam powstrzymać się od uczucia
    zazdrości na widok tak czystej etykiety. Kategoria reputacji była jeszcze zupełnie pusta, a
    kategorii „Zajęcia” ani „Karalności” nie było w ogóle. Byłam ciekawa, czy dziecko to zostało
    przyjęte do stowarzyszenia z powodu jakichś problemów, które nie były widoczne jeszcze
    nawet na jego Plakietce, czy też jedynie z powodu przynależności do stowarzyszenia jego
    rodziców. Obstawiałam tę drugą opcję, choć podczas mojego pobytu przy stole nie
    zauważyłam żadnych oznak nietypowych chorób ani u niego samego ani u jego matki.
    W pewnej chwili znalazła mnie Gizela, siedzącą bezczynnie przy stole i usiłującą
    przekonać wszystkich wokół, że wcale nie zamieniłam się jeszcze w posąg i nawet nie udaję
    obrażonej. To znaczy, tak naprawdę to ja chyba zobaczyłam ją pierwsza, ale co z tego? Nie
    było raczej sensu podchodzić do niej, tylko po to, żeby powiedzieć: „O, cześć, Gizelo,
    postanowiłam podejść do ciebie, bo cię znam”. Sabinę też przecież znałam, a jakoś wcale nie
    skłaniało nas to do rozmowy, choć jej wózek był ustawiony całkiem blisko mnie i doskonale
    słyszałam paplaninę jej koleżanki Klary. Gizela sama postanowiła jednak do mnie podejść,
    żeby zapytać, jak się czuję i czy nie chciałabym obejrzeć reszty pomieszczeń. Przystałam na
    to z ochotą, chociaż wiedziałam, że propozycja ta wynikała jedynie z faktu, że wciąż jeszcze
    byłam tu nowa, a ona była główną przewodniczącą naszego oddziału. Oprowadzanie mnie po
    oddziale było jednym z jej zadań. Okazało się, że w sali, w której się byłyśmy odbywały się
    zwykle zajęcia grupy alergików. Następnie wyszłyśmy na korytarz, zobaczyłam stołówkę i
    dowiedziałam się, gdzie kto ma swój pokój. Nie wiedziałam wprawdzie, czy mieszkający tu
    na stałe członkowie stowarzyszenia chcieliby, żebym wiedziała, gdzie każdy z nich miał
    pokój, ale nie mogłam przecież poprosić Gizeli, żeby mi tego nie mówiła, bo wtedy
    mogłabym zostać oskarżona o lekceważącą postawę i brak jakiegokolwiek zainteresowania

Free download pdf