w instytucjach postrzegane antago-
nistycznie. Jedno przynależy do sfery
materialnej, do sfery „starych” pracowni,
gdzie pracuje się manualnie, drugie
przynależy do sfery cyfrowej i wirtualnej,
stąd to, jaki ślad środowiskowy zostawia
wideo, może być znacznie słabiej
zauważane. Bardzo jestem ciekawa, jak ty
na to patrzysz – czy faktycznie jest trudniej
myśleć o ekologii, tworząc wideo, niż
przygotowując kostiumy? I jak to wygląda
ze strony instytucji?
Hanna Maciąg:
Teraz rzeczy związane z rzemieślnikami
i z fizycznym wytwarzaniem są dla mnie
odległe, bo należą do czasu sprzed
pandemii, więc zgaś mnie, kiedy to zacznie
brzmieć kombatancko, niemniej dobry
proces generuje coś, co określiłabym jako
ekologiczny teatr w rzeczach. Miałam to
szczęście współpracować z lewicowymi,
bardzo świadomymi twórcami, gdzie
z procesu w sposób naturalny wynikały
takie działania, jak korzystanie z magazynu
i z historii teatru, z rzeczy, które wytworzyli
inni, przerabiania tego, czy też korzystania
z tego, co jest zostawione w pracowni
krawca czy krawcowej albo „uruchamianie”
pana magazyniera czy pani magazynierki do
współtworzenia kostiumów i wyszukiwania,
pozyskiwania rzeczy. Coś, czego nie
doceniamy, a co wydaje mi się bardzo
naturalne, to ugadywanie się z aktorami
i odkupywanie od nich ich prywatnych
ubrań. Miałam sytuacje, w których udawało
mi się dogadać na poziomie formalnym z
instytucją, że aktor czy aktorka sprzedawali
coś swojego do spektaklu i to mi się wydaje
fajną praktyką. Wiem, że aktorzy i aktorki
nieraz oddają swoje rzeczy za darmo, ale
cenną sprawą jest, kiedy można to formalnie
uregulować i zapłacić za to z budżetu.
A z tym śladem węglowym przy wideo to
jest tak, że nie miałam okazji pracować w
teatrze, który tak „szasta hajsem”, żeby móc
za każdym razem kupować nowe ekrany
i nowy sprzęt, więc siłą rzeczy to jest wtórny
użytek. Nie wiem też, jaki jest ślad węglowy,
związany z tworzeniem ścieżki wideo i nie
wiem nawet, jak to ugryźć, choć rozumiem,
że są ekrany czy obiekty, na których się to
wyświetla, jest potrzebna energia, którą
się zużywa do shootingu. Zaczęłam też
myśleć w kontekście tej rozmowy o czymś,
co pewnie jest przyszłością teatru, czyli
digitalizowaniu magazynów. Nie znam na
razie takiej praktyki w teatrze. Wiem, że były
pomysły digitalizacji kostiumów, na przykład
w Nowym Teatrze (ale ten się z tego
wycofał), są też twórcy, którzy korzystają
mocno z takiego świata. Wyobrażam sobie,
że Krzysiek Garbaczewski mógłby używać
kostiumów zdigitalizowanych w swojej
twórczości. To jest fajna przyszłość, która
pewnie się dopiero otworzy, ale to jest temat
do podjęcia w instytucjach w miarę rozwoju
technologii.
Zofia Smolarska:
Wyprzedziłaś nieco mój plan, żebyśmy
pomarzyli sobie o tym „co by było fajne”
- niekoniecznie o wielkiej systemowej
zmianie, która – mam nadzieję – nas czeka,
ale też o mniejszych zmianach, które
dałoby się przeprowadzić nawet dzisiaj, ale
najpierw jeszcze oddam głos Dorocie, żeby
powiedziała, gdzie jako pedagożka teatru
postrzega swoją rolę na polu ekologii?
Dorota Kowalkowska:
W mojej praktyce pedagogiczno-teatralnej,
ale też w doświadczeniu podejmowania
tematu ekologii podczas pracy nad
spektaklem dla starszych dzieci/młodzieży,
patrzę na ekologię z perspektywy
upowszechniania wiedzy, budowania
świadomości aktywistycznej wśród młodych
widzów i widzek. Myślę, że właśnie przede
wszystkim ta rola pedagogiczno-teatralna,
którą pełniłam przez kilka ostatnich lat
w Wałbrzychu, była taką rolą, która pozwalała
komunikować się z młodym widzem i stawiać
pewne zadania w procesie kształtowania
określonego światopoglądu i postaw. To
brzmi może górnolotnie, ale myślę, że tak
jest. Z drugiej strony, rola ta pozwalała