Tajny obóz karny dla nieletnich w Lubawie (1940-1945) 93
więźniów. Zmarł w nim m.in. więzień o przezwisku „Elefant”, który prze dwa tygodnie chorował
na biegunkę. W czasie jednego apelu upadł na ziemię. Odbierający apel hauptwachtmeister
Kluge uznał to za symulację i skopał go do nieprzytomności. Następnie zaciągnął go do karceru,
wlokąc po kamiennych schodach. Więzień Czesław Czubak pracował wtedy przy froterowaniu
kamiennej posadzki korytarza i słyszał dochodzące z karceru krzyki. Po chwili Kluge zażądał
wiadra z woda do karceru. Następnego dnia oświadczył, że załatwił jednego z symulantów. W po-
dobny sposób rozprawił się on z Andrzejem zwanym „Lalusiem”, Ludkiem z Torunia i chłopcem
przezywanym „Frankiem Gadułą”^22.
W swoich zeznaniach byli więźniowie wspominali o zgonach w karcerze i wywożeniu sa-
mochodem meblowym zwłok ich kolegów, które później topiono w jeziorze ostródzkim. Nie
ma jednak bezpośredniego dowodu czy dokumentów, które potwierdziłyby ten fakt. Trudo jest
więc ustalić jaka była śmiertelność wśród dzieci w obozie. Jednak według zeznań świadków,
a szczególnie nie żyjącego już Czesława Czubaka, jego kolegów, których zakatowano w owym
więzieniu, pochowano na pobliskim cmentarzu w Lubawie. Do dziś nie przeprowadzono tam
prac ekshumacyjnych, więc trudno to jednoznacznie stwierdzić. Jednak Cz. Czubak zeznał,
iż w czasie jego pobytu od stycznia 1944 r do stycznia 1945 r. kilkakrotnie przeprowadzono
egzekucje więźniów w wieku 15–16 lat. Odbywały się one w godzinach rannych, a dokonywali
ich funkcjonariusze Gestapo z Chojnic. Czubak pracując w kancelarii obozu miał do czynienia
z dokumentacją zgonów osób poddanych egzekucji. Więźnia trzeba było skreślić z ewidencji,
zaś w rubryce „przyczyna zgonu” wpisywano „zapalenie płuc”, względnie „zawał serca”^23. Ko-
mendant obozu dopuszczał się brutalnego kopania więźniów za różnego rodzaju przewinienia,
za symulacje choroby, czy posiadanie chleba. W ten sposób rozprawił się z chłopcem o przezwi-
sku „Elefant”, czy Ludwikiem zwany „Ludkiem”. W każdym z tych przypadków bicie zakończyło
się zgonem^24.
– Był też taki jeden strażnik sadysta – wspominał pan Witold. – Nie pamiętam jednak jak
się nazywał. Podobno bił za wszystko, nawet jak ktoś źle spojrzał. Każdego dnia baliśmy się,
że możemy zostać pobici czy trafić za byle co do karceru^25.
Strażnicy pilnowali dzieci podczas ciężkiej pracy, aby nie miały chwili wytchnienia. W razie
nie wyrobienia dziennej normy chłopcy pozbawiani byli posiłku. Kiedy podczas ciężkiej pracy
przy kopaniu rowów melioracyjnych, czy pracach polowych strażnik zauważył, że ktoś próbuje
dać dzieciom jedzenie strzelał w powietrze. Nie ma żadnej dokumentacji na ten temat w archi-
wum w Berlinie. Gdański IPN ma tylko opisy i relacje ludzi, którzy tu byli więzieni i przeżyli,
natomiast nazwiska i precyzyjne informacje na temat obozu są zniszczone. Zeznał to Czesław
Czubak, który wspominał o paleniu akt i ksiąg w ognisku w styczniu 1945 roku.
Przez obóz przeszło prawdopodobnie około 1000 małoletnich z powiatu lubawskiego, ale
również mnóstwo dzieci z Gdańska, Bydgoszczy, czy Torunia. Najstarszych władze obozu kie-
rowały do KL Stutthof. Dzieci obozie były głodzone i zaprzęgane do ciężkiej pracy. Po kilku
(^22) Instytut Pamięci Narodowej, Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, sygn. S37.2018.
(^23) op.cit.
(^24) op.cit.
(^25) op.cit.